Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

hymnu, który śpiewałam od dawna we własném sercu.
Wiedza, litość, ważne zbiorowe sprawy ludzkie i poświęcenie całego siebie dla nich, były to wyrazy, które wstrząsały zawsze wszystkiemi strunami méj piersi. Odnajdowałam je w ustach jego, wymawiane z tym samym akcentem, jaki ja nadać-bym im pragnęła. Czułam téż, że w skroniach uderzały mi tentna przyśpieszoném biciem, że rumieńce oblewały mi twarz co chwila, chociaż przyczyny ich nie znałam i nie badałam.
Raz utkwił w twarzy méj długie spojrzenie, pełne myśli jakiéjś, gwałtem tłumionéj. Potém pochylił głowę i zamyślił się. Mnie serce uderzało silnie. Podniósł nakoniec głowę, usta jego drgnęły, jakby chciał coś powiedziéć. Nie powiedział nic, spójrzenia tylko nasze spotkały się i długo oderwać się od siebie nie mogły...
Klementyno! jakże nazwać wzruszenia te, bóle i rozkosze, które powszechnie nazywają się miłością? jak przywiązywać do nich jakąkolwiek wagę i wiarę, jeżeli spójrzenia takie, jak było tamto, nie zobowiązują do niczego?.. jeżeli wszystko to, czego doświadczyłam w godzinach owych, zrodzić się może w życiu, trwać chwilę i umrzéć — bezpłodnie.
Szybkim ruchem zdjął kapelusz, a podnosząc twarz i rozglądając się dokoła, wymówił:
— Jak pięknie dziś na świecie!