Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

Powstaliśmy z miejsc naszych i poszliśmy daléj drogą, ku dworowi. W drodze, uderzony nagłą myślą, uczynił szybki, gniewny jakby giest ręką.
— Dlaczego ja tu nie byłem przed dwoma miesiącami? — zawołał. — Mógł bym był zamieszkać w téj okolicy!
— A teraz? — zypytałam z mocnem biciem serca.
— Teraz — odpowiedział. — Związany jestem przyrzeczeniem, obowiązkami, które na siebie przyjąłem. Niepodobna!
— Niepodobna! — powtórzyłam cicho.
Wielki smutek spadł na mnie od wyrazu tego, którym najczęściéj bodaj kończą się poetyczne strofy każdego życia.
Stanęliśmy w początku owéj ulubionéj mojéj drogi nad Niemnem. Z miejsca tego można było ogarnąć okiem, niżéj nieco położony, wielki ogród dworski, i dostrzedz długi szereg szarych kominów domu.
Spojrzałam na dwór i na towarzysza mego.
— Czy pan nie zechcesz odwiedziéć ojca mego?— zapytałam. Nie odpowiadał przez chwilę. Patrzał w ziemię i wahał się długo.
— Przebacz pani — odparł — podnosząc głowę energicznym ruchem, nie mogę...
Do ostatniego wyrazu tego nie dodał komentarza żadnego. Nie usprawiedliwiał niczém niemożności, któréj ja zrozumiéć nie mogłam. Wyciągnął tylko do mnie otwartą dłoń. Uścisnęliśmy sobie ręce sil-