Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.

Znasz wesołość a zarazem extatyczność Henryka. Przy końcu dytyrambu tego zawołał:
— Trzeba być takim stalowym człowiekiem i bałwochwalcą nauki, jak Adam Strosz, ażeby, spędziwszy cały dzień z tak cudowną dziewczyną, nie zakochać się w niéj szalenie, i zamiast pozostać w jéj pobliżu, aby starać się o jéj względy, pojechać na koniec świata leczyć i nauczać chłopów!
Najpoczciwszy ten Henryk śmieszy mnie zawsze entuzyazmem swym, za który jednak serdecznie go kocham. Śmiałem się więc i tym razem z uniesień jego dla pięknéj nieznajoméj panny, któréj rysów, ani postawy, nic a nic już nie pamiętam; ale żona moja, obecna przy czytaniu listu i wywołanéj nim rozmowie, zawołała nagle:
— Jakto! więc to pan Adam Strosz był tym młodym lekarzem, o którym pisała mi Marya?
Wykrzyknik ten wydarł się jéj mimo woli; pożałowała go zaraz widocznie, zmieszała się i umilkła.
— Marya? jaka Marya? — zapytaliśmy jednocześnie z Henrykiem.
— To moja tajemnica, i nie zadawajcie sobie trudu zapytywać o nią, bo nic nie powiém — stanowczo odparła Klementyna.
Ale Henryka, gdy mu raz ćwiek jaki zabije się w wyobraźnią, niełatwo pozbyć się można. Po długich zatargach z Klementyną, uderzył się w czoło giestem zwycięzkim.