Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.

rosłam i dojrzałam w porze wielkiego przewrotu stosunków i wyobrażeń społecznych. Głowę moję owiało gorzkie tchnienie ogólnych nieszczęść. Nie mogłam tedy drżéć z trwogi przed walką o byt powszedni. Miałam zresztą czém i z czém walczyć. Ale, nie szło tu wcale o mnie. Ustępowaliśmy z gruntu, zaoranego przez naddziadów naszych. Nie wydołaliśmy zadaniu. To, czego utrzymać nie mogło mnóztwo rąk doświadczonych i silnych, wymykało się z dłoni schorzałego starca i młodéj dziewczyny. Winy w tém naszéj nie było, tylko następstwa przyczyn dalszych i bliższych. A jednak, niepodobna nam było uspokoić sumienia i stłumić żalu serca. Niepodobna mi było bez głębokiego rozdarcia myśléć o chwili, w któréj pożegnać miałam wszystkie dotychczasowe radości oczu moich, i bez ukrytéj rozpaczy patrzéć na ojca mego, dożywającego dni swych w nieszczęściu i wstydzie. Ojciec mój miał już wtedy białe zupełnie włosy. Na wychudłéj twarzy jego i w zapadłych oczach coraz wyraźniéj dla mnie wypisywała się historya życia, zbrużdżonego ruinami wielu ambicyi i nadziei, a kończącego się największą może ze wszystkich ruiną“.
Jak widzisz, młoda panna ta nie należała do rzędu tych kobiet, które lękają się biedy dlatego, że jeździ ona tylko na dwóch kołach i bardzo trzęsie. Patrzała ona na przestrzeń szerszą nieco, niż ta, którą znaczyły płoty rodzinnéj jéj wioski.