bieta znała się na rzeczach podobnych, i mogła tak rozsądnie, jak pani, mówić o interesach.
Marya zauważyła, śmiejąc się, iż pan Iwicki spotykać musiał w życiu swém same tylko płoche i drobnostkami zajęte kobiety.
— Mało bardzo przebywałem w życiu mém z kobietami — odparł prędko i jakby niechętnie — ale wszystkie te, które znałem, stworzonemi były chyba na córki i żony magnatów...
— A i magnatów nawet — dodał po chwili — zrujnować-by mogły na majątku i szczęściu domowém.
Gdy to mówił, ironiczny nieco uśmiech zabłąkał się na dobroduszne zwykle jego usta, a w oczach zagrał mu smutek, który, sprzeczając się ze zwykłą ich pogodą, zdawał się być cieniem, pozostałym po doświadczonych niegdyś, wielkich jakichś, cierpieniach.
Rozstali się dnia tego ze sobą przyjacielsko i poufale, jak starzy znajomi. Nazajutrz spotkali się o bardzo wczesnym poranku. Iwicki wyjeżdżał na oględziny majątku, Marya chodziła po dziedzińcu z kluczami, gospodarując w śpichrzach i śpiżarniach. Ujrzawszy ją, kupiec zdziwił się trochę i wyskoczył z wózka.
— Ranny z pani ptaszek! — zawołał, biorąc jéj rękę i zwyczajem swoim wstrząsając nią silnie.
— Cóż robić? — odrzekła Marya, śmiejąc się —
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/073
Ta strona została uwierzytelniona.