Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

zmuszoną jestem do ponoszenia męczarni takich, jak patrzenie na prześliczne ranki, za których widokiem przepadam! Ochmistrzyń, ani panien apteczkowych, oddawna już nie trzymamy...
— Pani więc zastępujesz cały personel dworski — wymówił kupiec, wpatrując się w nią z zamyśleniem szczególném.
Stali na świeżéj, rosą zwilżonéj murawie, u saméj bramy wjazdowéj, starożytnéj i, mimo ruiny, wspaniałéj. Słońce, zaledwie wychylając się z-za różowych obłoków, ukośne światło rzucało na szczyty drzew. Rzeźwiący chłód wiał w czystém powietrzu. Iwicki podniósł odkrytą głowę i odetchnął silnie, całą swą szeroką piersią.
— Prześliczny ranek! — rzekł.
I, zamyśloném wejrzeniem rozglądając się dokoła, dodał:
— Piękne miejsce!
Na ruchoméj i wyrazistéj twarzy jego wybiło się wzruszenie, z którego natury i przyczyn Marya nie mogła z razu zdać sobie dokładnéj sprawy. Wyobraźnia jéj nie była widocznie wyrobioną w kierunku romantycznym, inaczéj bowiem była-by odrazu poznała, że kupiec, o rubasznych ruchach i mowie, lecz bystrém i gorącém oku, kochać się w niéj zaczynał na zabój.
Z wycieczki swéj Iwicki wrócił zaledwie o zmroku. Marya spotkała go na ganku i odrazu prowa-