mowa jego zresztą była tak trzeźwą zawsze i trzymającą się realnego gruntu, jak cała jego osoba. Subtelności umysłowe i artystyczne, literatura, poezya, sztuki, wszelkie, słowem, kwiaty życia, były mu całkiem obcemi. Raz, przybywając do Porzewina wieczorem, znalazł ojca i córkę siedzących nad książką.
— Co państwo czytaliście przed chwilą? — zapytał po przywitaniu.
Marya wymieniła tytuł jednego z arcydzieł Szyllera.
— Któż to taki ten Szyller? — zapytał z naiwnością zupełną.
— Nie musisz pan lubić poezyi — zauważył pan Porzewiński.
— Nie wiem — odpowiedział kupiec — czy lubił-bym ją albo nie, gdybym ją czytywał; ale od lat siedmnastu mego życia, to jest od czasu, w którym wstąpiłem był do szkoły handlowéj w H., nie widziałem na oczy moje dwóch rymów razem.
— Sprobuj pan posłuchać ich teraz — rzekła Marya i zaczęła czytać.
Nie przeczytała jednak kilku stronic, gdy, podnosząc oczy z nad książki, ujrzała, że gość, pogrążony w głębokim fotelu, przymknięte miał powieki i drzémał. Tłómaczyło się to zapewne fizyczném zmęczeniem, przez czynne i nadzwyczaj ruchliwe życie sprawioném. Marya jednak nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.