Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

baczyłam stojące w pokoju dwa małe łóżeczka i jednę kolebkę.
Światło i głosy nasze obudziły dzieci. Na jedném z łóżek podniosła się i usiadła osmioletnia dziewczynka, z drugiego wychylił rozczochraną główkę pięcioletni chłopczyk, w kolebce zabełkotało niewyraźnie dwuletnie dziecię. Nie upłynęło pół godziny, gdy byłam już dobrze zaznajomioną z całém towarzystwem. Siedziałam na kanapie i, rozmawiając ze starszemi dziećmi, młodsze trzymałam na kolanach. Nauczyłam je wymawiać wyraz; matko, którego wymawiania już się były oduczyły. Mówiąc i śmiejąc się z niemi, przypatrywałam się im uważnie. Okryte cienką i zdobną w hafty bielizną, miały one przecież pozór nędzarzy. Oczy ich były zapadłe, cera blada, wzrost sztucznie wstrzymany, rączęta chude i przezroczyste.
Zapytasz może, Klemensiu, co czyniła Klotylda, siostra Michała, i dlaczego dojrzéć nie mogła sposobu życia dzieci swego brata, sierot bez matki, budzących współczucie w każdém dobrém sercu niewieściém. Cóż? kochała ona, albo kochać pragnęła. I potém nawet, gdy pilnie zajęłam się zaprowadzaniem reform w sposobie życia i wychowania dzieci, kiedy téż jednocześnie zaznajamiałam się z gospodarstwem domowém, z licznymi domownikami i potrzebami ich, Klotylda przerywała mi wciąż te zajęcia, spotykając mię tu i owdzie, ujmując ręce moje