Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

ą. Niestety, mój Jerzy, świat jest prozaiczny; niepodobna, aby jedno życie ludzkie zawarło w sobie aż dwa spotkania poetyczne. Oto potrzebowałem lokalu dla posiedzeń Towarzystwa lekarskiego, które — eureka! — przebyło już stan pomysłu i wchodzić zaczyna w fazę spełnionego faktu. Chciałem, aby posiedzenia towarzystwa odbywały się w blizkości mego mieszkania i od kilku dni przypatrywałem się niewielkiemu drewnianemu domowi, który, stojąc bokiem do ogrodu, leżącego u stóp kamienicy, zdawał mi się być rodzajem jéj oficyny. Widziałem, że dom ten od niedawnego czasu był niezamieszkałym. Przechodząc raz mimo, zapytałem: czy jest on do najęcia i do kogo należy? Na piérwsze pytanie otrzymałem odpowiedź twierdzącą, na drugie powiedziano mi, że dom i kamienica za ogrodem należą do pana Iwickiego, który sam tylko osobiście rozstrzygnąć mógł kwestyą najmu, a którego znaleść mogłem w kamienicy, gdzie z rodziną swą mieszka.
Nazajutrz około południa, wizytując moich chorych, kazałem zatrzymać konie przed bramą, szeroko otwierającą się na wielkie brukowane podwórze, położone przy ulicy innéj niż ogród, a równolegle z tamtą idącéj. Od strony podwórza kamienica wygląda wcale inaczéj niż od strony ogrodu. Znać tu prozę żywota, nadzwyczaj ożywioną i ruchliwą. Okna dolnego piętra, wielkie i nagie, uzbrojone są z wewnątrz żelaznemi kratami, jak bywa zwykle w miejscach,