Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

zaciemnionych kratami u okien, i w których kilkunastu mężczyzn różnego wieku siedziało nad stołami, pilnie pisząc i rachując. Iwicki wprowadził mnie do małego pokoju z wielkiém biurem i wielką szafą ogniotrwałą, — jest to zapewne jego gabinet, — i wskazał mi miejsce na twardéj ławie, przykrytéj dywanem. Rozmówiliśmy się o interesie prędko i zgodnie, a jakkolwiek zajmował mię trochę i człowiek, z którym rozmawiałem, i zaciekawiało bardziéj jeszcze czynne i czyste jego gospodarstwo, nie chcąc przeszkadzać mu w zajęciu, pożegnałem go rychło. Nie zatrzymywał mnie wcale. Budynek z szalami, wozy z worami, pociągały widocznie oczy jego i serce. Twarz ma on szczerą i bystrą, ale grubą i źle narysowaną, ruchy jego żywe są, szorstkie i dość niezgrabne, uścisk ręki silny i sympatyczny. Patrząc na niego, rozumiałem, że mógł drzémać albo zajmować się swą notatkową książką, w czasie seraficznych śpiewów pięknéj swéj narzeczonéj, i o Szyllerze zapytywać: kim jest ten jegomość?
Przechodząc z powrotem przez wielką sklepioną sień, słyszałem kędyś w górze nad wschodami, czy na wschodach, dziecięce śmiechy i rozmowy. Podobne to było trochę do świergotu młodego ptactwa w gnieździe. Byłem już na progu, kiedy nad świergotem tym uniósł się głos kobiecy, wołający po razy kilka różne spieszczone imiona, do świergocących pta-