Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

sząt pewno należące. Głos to był donośny, czysty i czuć w nim było uśmiech. Jakieś dalekie wspomnie przyleciało do mnie z tym głosem.
Słyszałem go, a raczéj słuchałem go był niegdyś w chacie choréj wieśniaczki, w lesie nad Niemnem...
Zapytasz mnie pewno, mój Jerzy, dlaczego nie skorzystałem z nadarzającéj się sposobności i nie odnowiłem stosunków z tak miłą osobą, jaką jest niezawodnie pani Iwicka. Henryk uczynił-by to jednym skokiem, ty może dwoma albo trzema. Ze mnie dziki trochę człowiek. Nie przywykłem do towarzystwa pięknych i miłych pań, i po co mi ono? Zdaje mi się, że, oprócz hygienicznych reform, które tu mam wprowadzić, chorych moich i przyszłego towarzystwa lekarskiego w mieście Ongrodzie, nic na świecie mię nie zajmuje.
A jednak człowiek bywa czasem dziwném stworzeniem. Spoczywają w nim jakieś utajone, spodnie warstwy wrażeń i marzeń, o których istnieniu, przy zwyczajnym biegu życia, nic wcale on nie wié.
Składową jest natura człowieka, i któż dowié się kiedy, kto się domyśli, jakie tęsknoty i żądze podnosić się mogą nagle w piersi człowieka, długo zakutéj w stal panowania nad sobą? jakie miękkie i czyste szmery przelatują tam czasem