Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

tego ojca rodziny stało i siedziało troje dzieci w różnych postawach Cherubinów z obrazów. Głównym jednak punktem całego widoku była kobieta, wchodząca do pokoju przeciwległemi drzwiami, w chwili właśnie, gdym ja przestępował próg sali jadalnéj. Nie wiem, jak się nazywa to ubranie, które posiada widoczną predylekcyą pani Iwickiéj. Wiem tylko, że barwa jego jest ponsową, że okrywa ona kibić jéj tylko do połowy i że, gdy zjawiła się w pokoju podobnym do bukietu, wyglądała w nim jak kwiat, z najgorętszą ze wszystkich barwą. Nie postąpiła ku stołowi, przy którym zgromadzoną była jéj rodzina, tylko stanęła u samego progu i podniosła wysoko rękę, u któréj kołysał się kosz, przepełniony ciężkiemi gro nami winnych jagód. Wejście jéj spostrzegł najprzód najmłodszy malec i dał hasło do ataku. Za nim poskoczyło dwoje starszych, trzy pary drobnych rąk wyciągnęły się ku podniesionemu w górę koszowi i trzy gamy śmiechu rozległy się po mieszkaniu. Ona sama nie śmiała się, tylko, z wejrzeniem spuszczoném ku dzieciom, uśmiechała się. Iwicki zato zawtórował grubym i donośnym basem dyszkantowym głosom dzieci.
Nagle, wiész, co się stało, Jerzy? Pani Iwicka podniosła spojrzenie, a zobaczywszy mię, opuściła w dół rękę z koszem i krzyknęła. Nie umiem zdać sprawy sobie, ni tobie, co było powodem tego wykrzyku. Najprawdopodobniéj wywołało go zdziwie-