Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

nie. To tylko pewna, że poznała mnie od jednego wejrzenia i że twarz jéj stała się na mgnienie oka tak szkarłatną, jak jéj ubranie.
Iwicki, idąc za kierunkiem wzroku żony, głowę odwrócił, zobaczył mię i z miejsca poskoczył.
— Marciu! — zawołał, chwytając moję rękę i, wstrząsając nią według zwyczaju swego — Marciu! — powtórzył z większym jeszcze wybuchem głosu, — oto pan Adam Strosz, który jest tak łaskaw, że...
Nie skończył, bo zdziwić się musiał. Pani Iwicka szła na spotkanie moje krokiem przyśpieszonym nieco, podała mi rękę na powitanie i mówiła:
— Witam pana, po długiém niewidzeniu!
— Jakto, Marciu — zawołał Iwicki — znałaś pana Strosza i nic mi o tém nie mówiłaś?
— Owszem, mówiłam — odpowiedziała z uśmiechem — nie wiem zresztą, czy można to nazwać znajomością, to pewna tylko, żeśmy się z panem raz w życiu spotkali.
— W chacie choréj Praxedy — wtrąciłem.
Iwicki uderzył się w czoło.
— A! — zawołał, i kilka sekund milczał.
— Tak, tak! — dokończył — mówiła mi Marcia o tém... mówiła...
Co ona takiego mówić mogła o naszém dawném spotkaniu, że przy wspomnieniu o tém siwe oczy jego zamigotały żywo i spuściły się ku ziemi. Zwyczaj-