Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

nie ma on wzrok bystry, lecz spokojny i prosto przed się patrzący.
— Nie wiedziałaś więc, Marciu — rzekł — że pan Strosz jest twoim dawnym znajomym.
— Nie wiedziałam — odpowiedziała, i stała przez chwilę, milcząc i patrząc na mnie. Ja także zdobyć się nie mogłem na piérwsze słowo. Przyznam się, że doświadczałem jakiegoś całkiem mi niezwykłego uczucia, o którém nie mogłem na pewno powiedziéć, czy było radością, czy smutkiem. Rozgniewało mię mazgajstwo to, którego cierpiéć nie mogę, i z pewną przykrością zmusiłem siebie do zwykłéj swéj roli. Bo naprawdę, pomimo niewyraźnego wspomnienia, które łączyło mnie z gospodynią domu tego, wszak byłem tu zupełnie obcym.
— Czy w domu państwa jest ktoś cierpiący, komu użytecznym być mogę? — zapytałem. Przez chwilę jeszcze nie otrzymałem odpowiedzi. Iwicki patrzał na mnie z taką uwagą, jak gdyby mnie widział piérwszy raz w życiu. Żona jego spuściła powieki i milczała; zdaje mi się, że szybkie przystąpienie moje do interesu sprawiło jéj pewną przykrość.
— Właściwie — odpowiedziała nakoniec — nikt z nas chorym nie jest. Ale dzieci nasze są słabego zdrowia i rozwijają się pod względem fizycznym nie tak dobrze i silnie, jak być powinno. Jestem pewną, że nie umiem sama skutecznie zapobiegać złemu i postanowiłam prosić pana o udzielenie mi rad i prze-