Gdy się jednak ma do czynienia z kobietą, jakkolwiek była-by ona niepospolitą, należy zawsze spodziewać się niespodzianek. Niespodzianką taką był dla mnie pokój, przez który przechodzić mieliśmy, aby z sypialni dziecięcych przejść do dalszych pokojów. Pokój ten jest pracownią także, ale pracownią artystki, kobiety wytwornie ukształconéj, córki szlacheckiego rodu nakoniec, która snadź lubi uciekać niekiedy od trzeźwych świateł i surowéj monotonii mieszczańskiego domu, do tych półcieni i wykwintów, które wykołysały początek jej życia.
Gabinet to obszerny, jak i wszystkie inne pokoje domu, z dwoma oknami, wychodzącemi na ogród i na północ. Napełniają go sprzęty nizkie, miękkie, artystycznie wyrobione i ustawione. Ogromna szafa z książkami zakrywa tam ścianę jednę, aż do wysokiego sufitu, na drugiéj wisi kilka obrazów starych mistrzów, w rogach pokoju stoją posągi, u jednego z okien przyrządy malarskie, u drugiego biurko z różanego drzewa.
Nie wiem, jakiém uczuciem wiedziona, pani Iwicka chciała pokój ten minąć prędko; ale ja, pod groźbą stania się niedyskretnym, stanąłem i rozejrzałem się dokoła.
— Jest to pracownia pani — rzekłem.
Spuściła oczy na chwilę, potém jednak, podnosząc je, odpowiedziała:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.