Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechem pół-dobrodusznym, pół-przebiegłym — jednak mnie samemu nigdy to dawniéj na myśl nie przyszło.
Ona zawsze musi miéć słuszność. Zdaje mi się jednak że raz w życiu popełniła omyłkę. Może zresztą ja to jestem w błędzie, a ona pozostała tylko wierną swéj naturze. Natura zaś jéj musi być jedną z tych, które czyste, jak kryształ i jak kryształ chłodne, obcemi pozostają zarówno skazie, jak namiętności wszelkiéj.
Niegdyś przedstawiała mi się inaczéj, ale była to zapewne gra własnéj méj wyobraźni, chociaż z drugiéj strony, trudno przypuścić, aby, pod powierzchownością tak wymowną, ukrywał się temperament i charakter zimny. Z dawnych czasów pozostała w niéj skłonność do częstego rumienienia się. Nadaje to powierzchowności téj, blizko trzydziestoletniéj kobiety, pozór dziewiczy i razem dziwnie drażniący ciekawość. W twarzy jéj, nietylko oczy i usta, ale karnacya skóry, posiada swą wymowę. Widziałem to wczoraj jeszcze, kiedy, jadąc przez miasto, spotkałem idącą na przechadzkę rodzinę Iwickich. Szli sobie zupełnie po mieszczańsku, w zgodzie i pokoju. Mąż podawał ramię żonie, przed nimi starsza córka prowadziła młodszych synków. Wszystko było w ładnym i wzorowym porządku. Ale, gdy pozdrawialiśmy się ukłonami, na policzki pani Iwickiéj wystąpił