Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

ściśléj przygarniała ku sobie średnie dziecię swe, które nie odstępuje jéj nigdy ani na krok, a wtedy, siedząc przy niéj na kanapie, przeglądało w milczeniu jeden z albumów i uśmiechało się czasem na widok obrazka, którego treść zrozumiéć już mogło.
Wiész o tém, mój Jerzy, jak rzadko wytrwać mogę w liczniejszych nieco zebraniach dłużéj nad godzinę, po godzinie już nawet szmerów tych, najczęściéj bezmyślnych, czuję się zmęczonym i w najgorszym humorze. Tu jednak, zapomniałem, że istnieją na świecie zegarki. Mówiłem przecież sam bardzo rzadko, ale patrzałem i myślałem. Myślałem, że tu i owdzie są na tym świecie rzeczy szlachetne i rozumne, i że nie jest zgubioném społeczeństwo, które posiada domy takie, jak ten, w którym się znajdowałem.
W akordzie tym były jednak dwie nuty fałszywe. Jednę z nich stanowił człowiek z powierzchownością dość ładną, lecz znamionującą pewną nieszczerość i przewrotną giętkość; drugą — siostra gospodarza domu, owa panna Klotylda, o któréj nieraz pobieżnie wspomniałem, a która, jak mi się zdaje, przedstawia jeden z tych patologicznych niemal okazów, które my, lekarze, często wśród kobiecych organizacyi napotykamy. Przypatrzyłem się jéj bacznie, jak wszystkiemu, co mnie otaczało, co otacza zwykle panią Iwicką. Jest to panna trzydziestokilkoletnia, z ładnemi płowemi włosami, które jednak układa w sposób nadzwyczajnie brzydki, z bardzo białą, dobrze zachowaną cerą,