Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

ka swego męża. Potém wzięła w obie dłonie głowę Franusia i z uśmiechem zwróciła twarz jego ku mnie.
Dziecko było zdrowe, choć wyglądało blado; w przyległych pokojach mały Janek bawił się z jakimś rówieśnikiem swym; Natalka z robótką w ręku usiadła w kątku pokoju na nizkim stołeczku. Cisza wielka panowała w domu, przerywana tylko czasem śmiechem bawiących się dzieci. Za oknami prószył deszcz drobny i szumiały w szaréj mgle nagie drzewa ogrodu. W rogu pokoju, z za żelaznéj kraty komina, błyszczały żółte płomienie ognia.
Spojrzałem na wielką szafę z książkami, i żartując, przypomniałem pani Iwickiéj przyrzeczenie, które mi dała, otworzenia kiedyś przede mną tego przybytku niezupełnie mi znanych mądrości. Powstała szybko i, śmiejąc się, otworzyła na oścież szerokie drzwi szafy. Zdjęła z półki parę tomów i usiadła z niemi na uprzedniém miejscu. Imię autora książek tych było mi prawie nieznane, a jednak, jak przekonałem się potém, jest on jednym z przywódców tegoczesnéj umysłowości. Tylko, że gałęź nauki, któréj się oddaje, nie posiada bezpośredniéj styczności z tą, która stanowi przedmiot specyalnych moich studyów, dlatego wiedziałem o nim zaledwie to, że kędyś pod słońcem istnieje.
Mniejsza o tytuł książki téj i o imię jéj autora.