Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

mantycznéj mojéj wyobraźni. Masz słuszność; nie cierpię komunałów w żywiołach życiowych i przepadam za wszyskiém, co ma najlżejsze choćby podobieństwa do wybuchających wulkanów.
Wpadłam tedy do sali jadalnéj tak, jak byłam, w futrze i kapeluszu, i znalazłam całą rodzinę, zebraną przy wieczerzy.
Marya stała przy samowarze, urządzając herbatę. Zobaczywszy mię, krzyknęła z radości, poskoczyła i rzuciła mi się na szyję; poskoczyła téż za nią Klotylda; wstał od stołu pan Michał; przybiegły dzieci. W mgnieniu oka byłam rozebraną z podróżnych okryć, ucałowaną przez kilkoro ust (honny soit, qui mal y pense! pan Michał całował mię tylko w obie ręce) i posadzoną przy stole, na którym stało wiele smacznych rzeczy i na który lampa, wisząca u sufitu, rzucała rzęsiste, wesołe światło.
Przyznam się, że jakkolwiek wstęp ten do gościny méj tutaj przyjacielskim był i wesołym, czułam w sercu pewne rozczarowanie. Wyobrażałam sobie, że znajdę Maryą samę w jéj ustronnéj, poetycznéj pracowni, i że będę mogła zaraz mówić z nią o tém, co piekło mi usta i niespokojnie wirowało po głowie. Bliższe jednak przyjrzenie się Maryi wynagrodziło mi z łatwością doznany zawód. Mówiłam ci przed wyjazdem z domu, że wyobrażam ją sobie mniéj pogodną i wesołą, niż dawniéj, a może i zniechęconą już trochę do swych domowych, powszednich zatrudnień