Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

ze mną, że gdyby ktokolwiek, kto widział go przed godziną, zobaczył go wtedy, powiedział-by chyba, że to nie ten sam człowiek. Uśmiech jego bywa czasem tak miękki i łagodny, jakby w tém sercu, opancerzoném surowością zasad i życia, mieściły się skarby słodyczy i tkliwości; czasem téż spuszcza on oczy i milczy długo, a wtedy twarz jego blednie trochę i spada na nią wyraz smutnego zamyślenia...
Oczy jéj błysnęły i nieruchomém wejrzeniem zawisły w powietrzu.
— Chciała-bym — dodała ciszéj — chciała-bym wiedziéć, o czém on wtedy myśli...
Na ustach jéj na-pół otwartych drżał uśmiech, w którym czuć było biegnącą do oka łzę.
Wkrótce potem udałyśmy się na spoczynek. Marya umieściła mię pomiędzy sypialnią swą a pokojem dziecięcym. Kiedy rozbierałyśmy się do snu i przez próg gawędziłyśmy jeszcze z sobą, zawołała nagle:
— Chciała-bym, aby pan Adam przyszedł do nas jutro na parę godzin! Miéć razem u siebie ciebie i jego! co za śliczny dzionek!
Słyszałam, jak przed zgaszeniem lampy zapytywała jeszcze służącą, czy mąż jéj wrócił z miasta i niepokoiła się trochę, otrzymawszy odpowiedź przeczącą.
— Biedny Michał! — rzekła — jak on pracuje, dniami i nocami!
Pan Michał, który późno w nocy wraca często