Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

swych porannych gospodarskich zajęciach. Zjawił się był w progu, poważny, chmurny nawet trochę; ale zanim postąpił kilka kroków, twarz jego wypogodziła się i z wesołym prawie uśmiechem patrzał na gospodynią domu, która, zatopiona w swém zatrudnieniu, nie spostrzegła była zrazu jego wejścia. Spostrzegłszy je, pośpieszyła ku gościowi z wyciągniętą na powitanie ręką.
— Tak pragnęłam, żebyś pan przyszedł dziś do nas! — zawołała — czy poznajesz pan mego gościa? — dodała, wskazując na mnie.
Klasnęła w dłonie z radością, dowiedziawszy się z powitań naszych, nietylko, że jesteśmy z sobą znajomi, bo o tém już ode mnie wiedziała, ale, że pan Adam jest najbliższym i bardzo dawnym przyjacielem twoim, Jerzy. Poprowadziła nas zaraz do dalszych pokojów. Pan Adam tłómaczył zbyt poranną swoję wizytę.
— Byłem wczoraj na wsi — mówił — i dziś tam znowu jadę. Nie wrócę aż jutro wieczorem i chciałem dowiedziéć się, czy nie jestem państwu na co potrzebnym.
Wszyscy w domu byli zdrowi.
— Czy masz pan godzinę do darowania nam? — zapytała Marya.
Adam spójrzał na zegarek.
— Mogę sobie darować trochę nawet więcéj, niż godzinę. Sześć godzin wystarczy mi do odwiedzenia moich chorych, a potém pojadę na wieś!