— Ja ich kochałam! — ze łzami w głosie wyrzekła Klotylda.
— Kogoż i kiedyż ty nie kochałaś! — ciągnął pan Michał, wzburzonym krokiem chodząc po pokoju — kogoż ty nareszcie kochać nie możesz, jeżeli nawet ten lis, Ryszard, zdołał podbić twoje serce!
Klotylda porwała się z krzesła. Zwykła flegma jéj zniknęła. Łzy lały się potokiem z jéj oczu a usta drżały.
— Proszę nie ubliżać wobec mnie narzeczonemu memu! — zawołała.
— Jakto! — krzyknął pan Michał — więc mu już nawet przyrzekłaś swoję rękę!
— Przyrzekłam.
— Czy zapomniałaś o tém, że jest on z piętnaście lat młodszym od ciebie?
— Kocham go!
— Czy nie wiész o tém, że to człowiek najgorszych skłonności, którego dziesięć już razy wyprawiłbym z mego biura, gdyby nie wzgląd na nieszczęśliwych jego rodziców!
— Kocham go!
— Czy ślepa jesteś, że nie widzisz, iż zły ten i leniwy dzieciak oszukuje cię najniegodziwiéj, chcąc posiąść nie ciebie, ale twój fundusz!
— Kocham go! — powtarzała wciąż Klotylda jednym tonem i z rękoma na piersiach splecionemi.
— Ależ on wyłudzi od ciebie wszystko, co masz
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.