Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

chwilą, pogłębiły się i rzuciły mu na twarz całą wyraz posępny. Dość długo siedział zamyślony i nieruchomy, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Wstał potém i bardzo powoli wyciągnął rękę po stojący na stole kapelusz.
— A! — rzekł, nie podnosząc oczu — bywają na świecie uprzywilejowane wyjątki. Ideały mają także swych ulubieńców. Co do mnie, jestem zdania, że życie prowadzi z nami często grę, podobną do téj, w jaką czasem bawią się dzieci, ukazując współtowarzyszom trzymane w ręku przysmaki i wnet potém chowając je sobie za plecy. Stosuje się to do wszelkich ponęt życiowych, do urzeczywistnienia idei, zarówno jak do zdobywania osobistego szczęścia!
Mówiąc to twarz miał wciąż bladą i rysy zesztywniałe, kamiennéj prawie nieruchomości. Głos z trudnością wydobywał mu się z piersi. Sięgnął na pożegnanie po rękę Maryi i, gdy mu ją podała, zaledwie jéj dotknął. Mnie skłonił się z daleka.
Po chwili byliśmy sam na sam z Maryą. Zbliżyłam się do niéj i spostrzegłam, że drży cała pod grubemi fałdami swego płaszcza.
— Co ci jest? — zapytałam.
— Nic! — odpowiedziała bardzo cicho — nic... zimno mi trochę.
Potém nagle wyprostowała się, obie dłonie prze-