Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie Franusia i prowadziła z nim jednę z tych długich, łagodnych rozmów, które tak skutecznie rozwijają przytłumione władze umysłowe tego dziecka. Stopniowo jednak, im większy mrok napełniał pokój, tém głos jéj stawał się cichszym i z większą trudnością wydobywającym się z jéj piersi. Odzywała się coraz rzadziéj, potém, pocałowała czoło dziecka i umilkła zupełnie. Siedziała do okna profilem. Za oknem padał drobny deszcz wiosenny i w szaréj mgle rysowały się nagie jeszcze skielety drzew ogrodowych. Marya oparła twarz na poręczy fotelu i patrzała na płaczącą wierzbę, któréj zwisłemi w dół gałęźmi zwolna kołysał wiatr. Oczy jéj były okropnie smutne. Trwało tak dość długo.
Wstałam, zbliżyłam się do niéj i, milcząc, ucałowałam ją w czoło i w te takie strasznie smutne jéj oczy. Oddała mi pocałunek mój w milczeniu i, jakby obudzona, wstała zaraz, kazała podawać światło i przez cały wieczór była znowu taką, jak dawniéj, jak zwykle.
Od kilku dni, to jest od czasu jak przekonałam się, że pana Adama nie zobaczę już w domu Maryi, myślałam nad tém, w jaki sposób będę mogła go pożegnać. Odjeżdżać ztąd bez pożegnania dawnego znajomego mego, a twego najlepszego przyjaciela, i nie wypadało, i było-by miprzy kro. Zdawało mi się znowu, że, wzywając go w tym celu do domu Maryi, popełniła-bym i niedelikatność, i może nową