niebaczność. Namyśliwszy się więc, poszłam dziś z rana sama do jego mieszkania. U lekarzy przecież wszystkim bywać wolno. Trafiłam właśnie w godzinę, w któréj przyjmuje on chorych. W przedpokoju znalazłam tłum ludzi różnéj płci i różnego wyglądania, i ubogiego, i zamożnego. Posłałam mu moję, kartkę wizytową. Przyjął mię naturalnie zaraz. Gabinet jego, czy pracownia, w któréj téż chorych przyjmuje, jest wielkim pokojem, napełnionym książkami, papierami i najrozmaitszemi narzędziami i przyrządami lekarskiemi. Spotkał mię we drzwiach i bardzo przyjaźnie powitał. Spodziewałam się znaleźć go więcéj zmienionym. Wyobraźnia moja przedstawia mi zawsze ludzi, zostających w jego położeniu, bardzo bladymi i z bardzo wyraźném piętnem cierpienia na twarzy. Bladym jest on zawsze, bo już taką ma cerę, ale bledszym niż wprzódy nie znalazłam go wcale.
W wyrazie jego twarzy znać było, że tylko co oderwał się od zajęć, które go całkiem pochłaniały.
Powiedziałam mu, że odjeżdżam i przyszłam go pożegnać. Podziękował mi serdecznie i wspomniał o tobie.
— Bardzo już dawno nie pisałem do Jerzego — rzekł — musi on trochę gniewać się na mnie za to.
Uśmiechnął się tym właściwym sobie uśmiechem, który poważną i zimną twarz jego oświetla na mgnienie oka wyrazem miękkiéj słodyczy.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.