Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

jakich nie miewała ona nigdy w rzeczywistości... Miałaż-by nigdy nie doświadczyć tego, o czém po raz piérwszy myślałem, że może życiu dać chwile raju? Miałem wtedy moment wielkiego cierpienia. Powiedziała, że jest zupełnie szczęśliwą... Postanowiłem widywać ją najrzadziéj, jak będzie można, albo i nie widywać wcale.
Teraz, w ogrodzie, gdy siedziała obok mnie, blada i czémś niepojętém dla mnie znużona, wróciły mi te pytania, te myśli, te ciekawości, których żadną siłą woli zmusić do milczenia nie mogłem. Widziałem już ją był troskliwą, rozumną matką i panią ludnego i wpływowego w społeczeństwie domu, samotną i otoczoną ludźmi, spokojną i uniesioną, wesołą i smutną; jaką była-by ona, gdyby ogarnęła ją łuna namiętności, gdyby blade czoło to zrumieniło się pod pocałunkami, gdyby wyniosła kibić ta nagięła się do gorącéj i stęsknionéj za nią piersi? Choć na mgnienie oka... rozumiész Jerzy? choć na mgnienie oka! Powinno przecież być mi przebaczoném, jeżeli na czas jednego odetchnienia zapragnąłem dla siebie tego, czego inni ludzie używają tyle... Byliśmy we dwoje tylko, wśród zmroku, tak blizko siebie, że dotykał mię skraj szkarłatnego jéj płaszcza... Mogłem był mówić, chciałem mówić. Zapomniał-bym był może o wszystkiém, co nas rozłączało, o wszystkich na świecie zasadach i obowiązkach, i mówił-bym, ale nie śmiałem. Ta kobieta jest tak prawdziwie cnotliwą, otacza ją atmo-