Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

pytań i wyrzutów, czynionych nie jéj, losowi może, najprędzéj własnemu szaleństwu memu, które niegdyś oderwało mię od niéj?... Zobaczyłem, jak na policzki jéj wybił się blady z razu rumieniec i w mgnieniu oka zmienił się w płomień, który opłynął całą jéj twarz. Czoło jéj było w ogniu, usta zadrżały...
Jednocześnie powstała i, owijając się długim swym płaszczem, spojrzała gdzieś daleko takiém głębokiém, takiém rozdzierająco smutném spojrzeniem, że wstałem także i, o jeden krok oddalony od niéj, wytężyć musiałem wszystkie siły woli i przytomnéj myśli, aby nie wyciągnąć ramion i nie ogarnąć jéj szalonym uściskiem.
Ze wszystkiego, com napisał, dowiész się, mój kochany Jerzy, iż ubyło mi w tych czasach wiele rozumu. Tak to już na świecie. Człowiek najrozważniejszy nie może nigdy przewidziéć wszystkiego, o czém donosić mu przyjdzie najlepszym swym przyjaciołom. Donoszę ci, mój Jerzy, iż pomimo hartu charakteru mego, którym się tak szczyciłem, pomimo dyplomów naukowych i prozaicznéj praktyki lekarskiéj, któréj święcę życie, jestem, tak jak inni ludzie, prostym zupełnie śmiertelnikiem, słabym śmiertelnikiem, mogącym strasznie cierpiéć przez rzecz tak błahą, jak tęsknota za kobietą, jak ta nieopisana przemoc, która mię tu ku niéj pociąga, a którą przecież poskramiać muszę...
Pożegnaliśmy się wkrótce. Musiała wracać do