Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

— Świat mówi, moja droga — kończyła, że pan Adam Strosz kocha się w tobie!
Boże litościwy! mogąż ludzie tak niemiłosiernie dotykać ran cudzych! Mogąż ręce ludzkie, obce, zimne, brudne może, szperać w głębinach serc naszych, w które my sami spoglądać możemy tylko z rozpaczą! Siła jakaś nagła podniosła mię z krzesła. Nie było mi zimno, owszem, czułam oblewający mię od stóp do głowy ukrop bólu i wstydu.
Klotylda nie pozwalała mi odejść, trzymając wciąż rękę moję w obu swych dłoniach. Pomimo gwałtownego wzruszenia, dostrzegłam w oczach jéj, w tych blado-błękitnych oczach, błysk tryumfu.
— Widzisz — szeptała — ja nie chciałam sprawić ci przykrości, ani ubliżyć ci. Ja cię tak kocham i wiem przecież, że jesteś rozumną i bardzo wzniosłą kobietą, nie taką, jak my sobie wszystkie zwyczajne, pospolite kobiety. Tylko myślałam, że przestrzedz cię powinnam. Ludzie gadają, że pan Strosz niby-to jest takim zawziętym uczonym i poważnym człowiekiem, a jednak na zabój kocha się w tobie... w mężatce... Bóg jeden wié, zkąd oni o tém wiedzą... o czém ludzie nie wiedzą? Wczoraj jeszcze kłóciłam się z żoną doktora Gustawa o pana Strosza i o ciebie, ale cóż ja mogę? Świat jest złośliwy... a Michał, gdyby się o tém dowiedział!.. Zresztą i Natalka jest już dorosłą prawie dziewczyną, a gadaniny te o tobie mogłyby potém i do niéj ludzi zrażać.