Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

mojéj, więc w miejscu, od którego odrywanie się męczy mi wolę wysileniami, o jakich dawniéj pojęcia nie miałam, gdy zobaczyłam otwierającą się furtkę ogrodową. Wszedł do ogrodu naszego.
Zerwałam się z miejsca, a potém nie mogłam już usiąść znowu, albo stać i czekać. Siła niepokonanéj niecierpliwości wiodła mię ku niemu. W domu zresztą było, jak zawsze, pełno ludzi. Z całéj mocy mojéj pragnęłam spotkać go tam, na któréj z zielonych, cichych i już cienistych dróg ogrodowych.
Biegłam przez pokoje na-pół tylko przytomna. Jednę tylko myśl miałam w głowie: uprzedzić go, spotkać przedtém, nim wejdzie na wschody.
U dołu wschodów twarzą w twarz spotkałam się z Michałem. Stanęłam jak wryta, a on, biorąc mię za rękę, zapytał zwykłym zupełnie głosem.
— Dokąd tak śpieszysz, Marciu?
Och! co za męczarnia! Jakże powiedziéć mu mogłam: śpieszę, bo chcę minutą piérwéj powitać człowieka, za którego widzenie przez jednę minutę oddała-bym całe życie?
Skłamać więc? wymyślić na prędce jaką przyczynę wzruszenia i pośpiechu? Nie; do tego stopnia nikczemności nie doszłam jeszcze. Odetchnęłam z głębi piersi i, całą siłą poskramiając drzenie ciała i głosu, rzekłam:
— Zobaczyłam przez okno idącego tu pana Adama i szłam na jego spotkanie.