Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/260

Ta strona została uwierzytelniona.

okna domu i spostrzegłam w nich kilka twarzy kobiecych. Były to stare ciotki Michała i jeszcze jakieś przyjaciółki Klotyldy. Teraz dopiéro przypomniałam sobie, że kobiety te były od rana w naszym domu. Czy Michał, wiedząc o obecności ich, wiedział także, iż spoglądać one będą przez okna na spotkanie nasze z Adamem i obecnością swą osłonić chciał dobrą moję sławę?
Uwaga ta przemknęła mi tylko przez głowę. Cała myśl moja krążyła około kilku pytań: dlaczego odszedł on tak nagle? dlaczego był blady taki i zimny? zkąd ten błysk żalu, zmieszanego z gniewem, który spostrzegłam w oku jego, gdy stał przed nami i grzeczne, chłodne słowa zamieniał z Michałem? Zkąd?... pocóż pytać? z pod spuszczonéj powieki patrzał on wtedy na rękę moję złożoną na ramieniu Michała...
Przeznaczoném-że mi więc było poznać wszystkie nędze kobiety, należącéj do człowieka jednego z myślą o innym!
Nie! ja położenia takiego dłużéj znieść nie potrafię.
Wkrótce zapewne przyjdzie chwila, w któréj powiem Michałowi wszystko. A jednak, jak to ciężko, o! jak ciężko!... trzeba mi więc będzie śmiertelnie zranić człowieka, który tyle dobrego dał mi w życiu i poraz ostatni uścisnąć jego dzieci! Chyba serce pęknie mi z żalu, bo ja kocham te dzieci. Klemen-