Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

tyno, kocham je jak dobre anioły, które długo oskrzydlały mi życie wesołością bez skazy i rozkoszą niewinnych pieszczot, jak rozpoczęte dzieło, w którego przyszłość wkładałam długo najlepszą część moich nadziei.
Więc wyrzec się tamtego i powiedziéć sobie: nigdy!... O! nie mogę! Gdyby ktokolwiek mógł spojrzéć we mnie, powiedział-by z pewnością: ona nie może!
Czy ty wiész, Klementyno, czém jest śmiertelny smutek? Wiele o tém prawili ludzie, ale posłuchaj jeszcze określenia mego. Człowiek śmiertelnie smutny nie płacze, nie wyrzeka głośno, nie wzdycha nawet, owszem, spełnia codzienne czynności swe z regularnością machiny, słucha rozmów otaczających go ludzi i w sens ich usiłuje wnikać, odpowiada nawet, uśmiecha się nawet, gdy wypada; ale jeżeli-by mu moc jakaś wszechwiedna i niezaprzeczalna oznajmiła, że jutro umrze, wyciągnął-by załamane dłonie i zawołał: tak nieprędko!
Kwadranse całe wpatruje się w portret mojéj matki i zapytuję: czy to po niéj odziedziczona krew zagrała nagle w żyłach moich burzą i buntem? czy tragiczna dola jéj spadnie mi także dziedzictwem po niéj? Biedne, drogie dzieci moje! Biedny domie mój, z którego czynić miałam zawsze pracownią wyrabiającą charaktery i rozumy ludzkie, ognisko, rozsyłające na otaczającą je przestrzeń promieniowanie