Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

był nigdy w życiu mojém nie spotkał. Jestże to ślepota chłodnéj wyobraźni i kryształowo spokojnych zmysłów? Być może zresztą, iż żałuje przyjaźni, która przez czas jakiś łączyła nas z sobą i chciała-by stosunek ten odnowić. Jest to zupełnie niepodobném z méj strony. Umysł mój czerpał ze stosunku z jéj umysłem wiele ciepła i światła, ależ ludzie nie są czystemi duchami... Powinna-by być doprawdy dodoświadczeńszą i wszechstronniejszą w swéj znajomości ludzi, którą przecież zkądinąd posiada w stopniu niepospolitym.
Gdy wchodziłem do jéj mieszkania, uderzyła mię panująca w domu cisza niezwykła. W piérwszym zaraz pokoju zobaczyłem Franusia, samotnie siedzącego nad książką. Piérwszy raz widziałem dziecię to w takiém od matki jego oddaleniu. Nigdzie nie słychać było tych śmiechów i rozmów, które dawniéj dom napełniały. Rośliny, zdobiące salon bawialny, miały pozór przywiędły. Wśród nich z książką w ręku siedziała Natalka. Wstała na powitanie moje i oznajmiła, że matka jéj znajduje się w swojej pracowni. Zamieniając z nią słów kilka, spostrzegłem, że, wesoła dawniéj, dziewczynka smutne miała oczy. Zapytałem ją, czy matka jéj nie jest słabą.
— Nie, — odpowiedziała i nagle dodała. — Nie wiem, mateczka bardzo jest w tych dniach zmienioną... Tak mało rozmawia z nami i taka blada...
Łzy zakręciły się w jéj oczach. Pojąłem, że coś