Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

dźwięk albo szmer, niedosłyszalny innym, sprawia im wzruszenie przykre albo miłe, każde dotknięcie wstrząsnąć może całą ich istotę bólem albo rozkoszą, myśl ich rozpryska się na tysiączne odłamy, które, odpowiednio do natury i bogactwa umysłu, skrzą się blaskiem dyamentów, albo bujają po przestrzeni, szare i nikłe, nakształt atomów pyłu. Jéj myśli, rozproszone i czepiające się wszystkich punktów szerokiego widnokręgu jéj umysłu, ulatywały na zewnątrz słowami wymowy brylantowéj, poetycznéj, rzewnym żalem niekiedy, albo téż mrożącym chłodem szyderstwa przejętéj. Źrenice jéj, których szafirowa barwa pociemniała i mieniła się złotem, miewały chwilami wyraz upojenia, to znowu posępnéj zadumy. Kiedy stała przy oknie, róża, kwitnąca w wazonie, musnęła jéj czoło. Na to miękkie dotknięcie wzdrygnęła się cała i ognisty szkarłat oblał jéj twarz i czoło...
Nie mogłem dłużéj być z nią i patrzéć na nią i milczéć. Czułem, że ogarnia mię całego drżenie nieposkromione, że jeszcze chwila, a zawołam do niéj gwałtowném pytaniem: czy ty przeze mnie tak cierpisz? Czy ty pomiędzy miłością dla mnie a wiernością dla swych ideałów tak strasznie walczysz? Czy chcesz oprzéć się na mojéj piersi i pobladłe usta swe u moich ust uspokoić? Czy zgodzisz się, abym cię porwał ztąd i uniósł ze sobą tam, gdzie zawsze już będziemy razem?
Kiedyś, napisałeś mi, Jerzy, że jedno jéj szczere