Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

Bardzo rzadko wchodzi ona do pokoju mego, gdy jestem zajęty, a jeżeli i wejdzie tam kiedy, to zawsze cicho i ostrożnie, ażeby nie przeszkodzić mi w pracy.
Naturalnie, wypadek tak niezwykły, jak płacz wesołéj zawsze żony mojéj, wytrącił mi pióro z ręki. Zaczęła się jedna z tych rozmów, w których zapytaniom mężczyzny: co to? dla czego? co się stało? odpowiadają łkania i łzy kobiety. Z trudnością dobiłem się odpowiedzi wyraźniejszéj, ale dobiłem się. Rzecz szła o Maryą Iwicką, któréj dwa ostatnie listy Klemensia trzymała i mięła w dłoniach.
— Mój Jerzy! — zaczęła, uspokoiwszy się nieco — ja nie mogę już sama znosić tego... ty musisz poradzić mi, co mam do niéj napisać, jaką dać jéj radę... czy może pojechać do niéj? Pisać do niéj w ostatnich czasach nie potrafiłam i milczéć dłużéj nie mogę. A ona tymczasem tak cierpi! i kto wié, na co się zdecyduje, co ją czeka? Powiedz mi, co mogę i powinnam dla niéj uczynić?
Zrozumiałem, iż rzecz jest w istocie wagi wielkiéj i że łzy mojej Klemensi lały się nie nad błahym przedmiotem. Naradzaliśmy się długo, a po naradzie téj i po długiéj rozwadze, ostateczne powziąłem postanowienie, aby powiedziéć ci, Adamie: jesteś kochanym!
Tak! trzeba, abyś wiedział prawdę i postąpił stosownie do tego, jak ci wiadomość o tém, połączona z wielu innemi wiadomościami innostronnemi, które sam posiadasz, postąpić rozkaże. Dla ludzi prawych