Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

czoła, i gdzie, w cieniu ciemnych dębów, bylibyśmy tak sami jedni, tak oddaleni od wszystkiego, co na świecie huczy walką i znojem.
— Dawniéj — odpowiedziałam — kiedy tu z ojcem moim mieszkałam, mieliśmy łodzie i inne jeszcze sposoby przebywania rzeki, ale teraz niedostaje tu wiele rzeczy potrzebnych. Myślę téż tego jeszcze lata urządzić środki przeprawienia się na brzeg przeciwległy, gdzie znajduje się spora część Porzewińskich gruntów, gdzie więc nietylko miłe przechadzki pociągać nas mogą...
Mówiąc te słowa, nie patrzałam na towarzysza mego. Więcéj téż czułam, niż widziałam, że nagłym ruchem zwrócił twarz swą ku mnie, tak zupełnie, jakby słowa moje zadziwiły go, albo przelękły. Rozumiałam jego milczenie, wiedziałam dlaczego twarz jego skamieniała, jakby na rozkaz woli, a pobladłe usta wymawiały rzadkie i tylko obojętne wyrazy. Rozumiałam, że czekał on, aż spojrzeniem albo słowem jakiém mówić mu pozwolę. Bladość ta jego i panowanie nad sobą nie dziwiły mię wcale; takim przywykłam widziéć go w snach i na jawie: tkliwym i namiętnym z natury, silnym i śmiałym przez wolę i rozum.
Nie mogłam nie spojrzéć na niego. Tak jak w przedchwilowych marzeniach moich, zobaczyłam profil jego ze spuszczoną w zamyśleniu powieką, ale zamy-