Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Marya.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pozostaniesz tu na zawsze? — wymówił z cicha.
Zebrałam wszystkie siły i, chyląc nizko głowę, odpowiedziałam:
— Na zawsze!
Ramiona jego drgnęły tak, jakby chciał przyciągnąć mię ku swéj piersi. Ale było to jedno mgnienie oka. Dłonie, które więziły ręce moje w długim, ostatnim uścisku, rozplotły się, usłyszałam szelest szybko oddalających się kroków. Krzyknęłam, podniosłam twarz i wyciągnęłam ramiona...
Nadaremnie; byłam już samą......

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

...Przed chwilą otrzymałem list twój, Klementyno. Dziękuję ci, żeś mię odgadła. Zrozumiałaś, że aby módz żyć daléj, potrzebowałam wiedziéć, że on żyć może. Przybył więc pomiędzy was i znajduje się pośród ciepłych, przyjaznych serc waszych. Wzrok jego mniéj spokojny jest i czoło mniéj gładkie, niż dawniéj, znać, że przez życie przeciągnęła mu płomienna burza. Ale, piszesz, sił mu nie zabraknie do kroczenia piękną drogą, która otworzyła się przed nim. Dziękuję ci, Klementyno, za wieści te!
Co ze mną? Milcząc, cierpię i łamię się z sobą. Mówię sobie ciągle to, co on wyrzekł do was, a coś ty mi w liście swym powtórzyła: wielkie boleści leczą się tylko wielkiemi trudami. Wschód słońca widzi mię obudzoną, przez dzień cały krążę pośród rodziny