Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/020

Ta strona została przepisana.

różnych przedmiotów handlu; dom ich, stojący wśród lichéj mieściny, stawał się coraz bardziéj główném ogniskiem handlowego kredytu i przemysłu; ku nim, jak ku nowoczesnym Rotszyldom, zwracali się wszyscy ci, którzy dla powodzenia zamiarów swych i przedsiębierstw potrzebowali złotéj podpory.
Ezofowiczowie dumni byli zdobytą potęgą kruszcu, i przestali całkiem troszczyć się o inną, o tę potęgę wpływów na ducha i los narodu, którą posiadał pradziad ich, a którą na zawsze zda się wydarli im z rąk Todrosowie, ci Todrosowie, którzy, ubodzy wiecznie, nędzarze niemal, zamieszkujący lichą chatkę u stóp świątyni przysiadłą, gardzący wszystkiém, co miało pozór wykwintu, piękna a choćby wygody, słynęli przecież szeroko na wsze strony kraju i pociągali ku sobie najpobożniejsze westchnienia, najgorętsze marzenia i tęsknoty ludu swego. I raz tylko w ciągu 2-ch wieków, jeden jeszcze Ezofowicz pokusił się nie już tylko o materyalne, ale i o moralne dostojeństwo.
Zdarzyło się to w końcu zeszłego stulecia. W Warszawie zasiadał wielki sejm czteroletni. Odgłosy toczonych tam obrad doszły aż do Białoruskiéj mieściny. Ludność, zamieszkująca ją, ciekawie nadstawiała ucha, słuchała, czekała. Z ust do ust biegła wieść, nabrzmiała nadzieją i trwogą: radzą tam i o Żydach!
— Co tam o nas gadają? co tam o nas piszą? — zadawali sobie wzajem pytania długobrodzi przechodnie ciasnych uliczek Szybowa, ubrani w długie chałaty i w wielkie futrzane czapki. Ciekawość wzrastała z dniem każdym tak bardzo, że aż powstrzymywała, w sposób zupełnie niezwykły, ruch pieniężnych i handlowych interesów. Niektórzy puszczali się nawet w daleką i trudną podróż do Warszawy, aby znaléźć się bliżéj źródła, z którego wychodziły wiadomości, a znalazłszy się tam, przeséłali współbraciom pozostałym w białoruskiéj mieścinie długie listy, zmięte i wyplamione dzienniki, kartki powydzierane z rozlicznych broszur i książek.
Z pomiędzy tych wszystkich, którzy pozostali w miasteczku, najpilniéj i najniespokojniéj nadstawiali ucha dwaj ludzie: Nochim Todros, rabin, i Hersz Józefowicz, bogaty kupiec.
Stosunek wzajemny tych dwóch ludzi zawierał w sobie głuchą, tajemnie wrzącą niechęć. Nie lubili się. Na pozór zostawali ze sobą w zgodzie, ale przy każdéj ważniejszéj sposobności wychodził na jaw i burzliwie nieraz wybuchał antagonizm, istniejący pomiędzy prawnukiem Michała Seniora, Majmonidesowego ucznia, a potomkiem Nehemiasza Todrosa, fanatyka kabalisty.
Raz nakoniec przybyła z Warszawy do Szybowa kartka papieru, zżołkłego i zmiętego w długiéj podróży, a na niéj wypisane były następujące wyrazy:
„Wszystkie różnice w ubiorze, języku i obyczajach, pomiędzy Żydami a miejscową ludnością zachodzące, znieść. Wszystko, co się religii tycze, pozostawić nietykalném. Sekty nawet tolerować, jeżeli te nie będą wpływały szkodliwie na moralność. Żadnego Żyda, zanim dojdzie lat 20-stu życia, do chrztu nie przyjmować. Prawo do nabywania gruntów Żydom udzielić, a nawet tych,