Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/026

Ta strona została przepisana.

zapłakało. Rozdam robotę sługom naszym i zgasić każę ognisko, potém przyjdę tu — pomagać tobie w robocie twojéj.
— Przyjdź! — rzekł Hersz, a gdy kobieta odchodziła do izby, w któréj gwarzyły głosy dzieci i domowników, wiódł za nią wzrokiem i półgłosem mówił:
— Mądra żona droższą jest nad złoto i perły. Przy niéj serce męża spokojne!
Wróciła po chwili, zasunęła rygle u drzwi i z cicha zapytała męża — A gdzie klucz?
Hersz znalazł klucz od szafy pradziada, otworzył ją i zaczęli oboje zdejmować z półek wielkie księgi. Kładli je potém na ziemi, przysiadali nad niemi i powoli, z uwagą nadzwyczajną, odwracali, jednę po drugiéj, karty zżółkłe od wielkiéj starości. Chmury pyłu podnosiły się ze stosów papieru, nie tkniętych przez wieki ręką niczyją, osiadały na śnieżnym zawoju Frejdy i szarą warstwą przysypywały złotawe włosy Hersza. Oni jednak pracowali niezmordowanie, a z tak uroczystym wyrazem na twarzach, że mogło się zdawać, iż rozkopywali grób pradziada, aby wydobyć zeń, zagrzebane z nim razem, wielkie jego myśli.
Dzień już miał się ku końcowi, kiedy nareszcie z piersi Hersza wydobył się krzyk, podobny do tego, jakim ludzie witają szczęście i zwycięztwo. Frejda nic nie rzekła, tylko z ziemi powstała i splecione ręce wyciągnęła wysoko nad głowę, dziękczynnym ruchem.
Potém widziano Hersza modlącego się długo i żarliwie przed oknem, z którego widać było wschodzące na niebo pierwsze gwiazdy nocy. Potém przez noc całą w oknie tém światło nie gasło, a przy stole, z głową na obu dłoniach wspartą, Hersz wczytywał się w żółte jakieś, wielkie, rozwarte przed nim arkusze. O świcie zaś, zaledwie wschodni kraniec nieba płonąć począł różowemi barwami, wyszedł on przed próg domostwa swego, ubrany w płaszcza podróżny i wielką swą czapkę bobrową, usiadł na wóz usłany słomą i odjechał. Odjeżdżając był tak zamyślony, że ani dzieci swych, ani domowników tłoczących się w sieni domu nie żegnał, tylko głową skinął ku Frejdzie, która stała na ganku w białym zawoju swym, zróżowionym od świateł jutrzenki, i czarnemi oczyma, pełnemi smutku i dumy zarazem, długo ścigała odjeżdżającego męża.
Dokąd Hersz pojechał? Za góry, za lasy, za rzeki... w daleką stronę kraju, kędy, wśród bagnistych równin i czarnych borów Pińszczyzny, mieszkał wymowny poplecznik sprawy równouprawnienia i cywilizacyi Żydów polskich, poseł sejmowy Butrymowicz. Szlachcic, karmazyn to był i — myśliciel. Widział jasno i daleko; nie tajnemi mu były, tajne dla innych, związki, czynniki i konieczności dziejowe.
Kiedy Hersz, wprowadzony do wnętrza szlacheckiego dworu, stanął przed poważném obliczem mądrego posła, pokłonił mu się nizko i w sposób następujący mowę swą zaczął:
— Jestem Hersz Józefowicz, kupiec z Szybowa, pra-prawnuk Michała Ezofowicza, co nad wszystkimi Żydami starszym był i nazywał się, według