Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/043

Ta strona została przepisana.

.....Pójdźmy! pójdźmy! spotykać oblubienicę! Z witaniem dobę sabbatu spotkajmy!
Długi, śpiewny, gorący gwar modlitw, które następowały jedna po drugiéj, napełniał wielką izbę, i wezbranemi falami rozchodził się po-za okna, daleko, po obszernym, ciemnym i pustym placu.
Dosłyszał go już zdala młody człowiek, w zamyśleniu plac przebywający, i przyśpieszył kroku. Kiedy, przeszedłszy ganek, wzniesiony nad ziemię kilku wschodami, oraz długą wązką sień, rozdzielającą dom na dwie połowy, otworzył drzwi do izby, która płonęła cała od świreł, — modlitwy zamieniły się już były na rozmowy, a zgromadzone towarzystwo, ze śladami jeszcze uroczystego nastroju ducha na twarzach, lecz i z wesołemi już uśmiechami, stało przy ławach i stołkach otaczających stół długi, z wielką obfitością zastawiony.
Towarzystwo to składało się z różnych postaci i fizyognomij. Byli tam dwaj synowie Saula, przy ojcu swym mieszkający, Rafał i Abram, siwiejący już, czarnoocy, o surowych i zamyślonych twarzach mężowie; i zięć Saula, jasnowłosy, blady, ze szklisto-łagodném okiem, Ber; były córki, synowe i wnuczki gospodarza domu, niewiasty dojrzałe, z okazałemi kibiciami i wysokiemi czépcami na starannie uczesanych perukach, lub młode dziewczęta o śniadych licach i ogromnych warkoczach, z pod których błyskały młode oczy, rozweselone świętem i strojem świątecznym. Kilku młodych mężczyzn, do rodziny należących, i kilkanaścioro dzieci najróżniejszego wieku otaczało niższy koniec stołu; w miejscu najpokaźniejszém stał stary Saul i z wyrazem oczekiwania na twarzy spoglądał na drzwi, wiodące do dalszych izb domostwa. Po chwili w drzwiach tych zjawiły się dwie kobiece postacie; od jednéj z nich posypały się i zaiskrzyły tęczowe, olśniewające niemal blaski.
Była to kobieta bardzo, bardzo stara, wysoka jednak i bynajmniéj nie zgarbiona, owszem, trzymająca się prosto i wyglądająca silnie. Głowę jéj otaczał zawój barwisty, którego końce spięte były nad czołem ogromną klamrą z dyamentów. Dyamentowe spięcie zamykało naszyjnik, który, z mnóstwa sznurów ogromnych pereł złożony, opadał na pierś jéj aż po związanie śnieżnego fartucha, okrywającego z przodu kwiecistą szeleszczącą ciężkim jedwabiem spodnicę. Dyamentowe téż zausznice, tak długie, że aż dotykały ramion kobiety, a tak ciężkie, że przytrzymywać je trzeba było nićmi, uczepionemi do jéj zawoju, mieniły się i migotały blaskami brylantów, szmaragdów, rubinów, i za każdém poruszeniem, z dźwięcznym szmerem uderzały o perły i połyskujący z za nich gruby, złoty łańcuch.
Podobną ilością kosztownych i świetnych ozdób jaśniéć mogą tylko książęce niewiasty na balach, albo — święte relikwie w świątyniach. Stuletnia ta izraelska niewiasta, — przybrana we wszystkie kosztowności, od wieków nabywane i zgromadzane w jéj domu, — była snadź dla wszystkich tych ludzi, pośród których teraz wchodziła, wysoką cześć budząca relikwią rodzinną.
Kiedy, prowadzona przez jednę z prawnuczek swoich, dziewczynę o sma-