będą domy podpalać i ludzi zabijać! Oni-by dziś tę biedną chatę rozwalili i tych biednych ludzi pozabijali, żebym ja tam nie przyszedł i nie obronił... ale ja przyszedłem i obroniłem...
Przy ostatnich wyrazach Meir usiadł za stołem na przeznaczoném dla siebie miejscu. Nie było już na twarzy jego obawy ni nieśmiałości. Głęboko snać czuł słuszność swéj sprawy, bo śmiałym wzrokiem spojrzał dokoła i tylko usta jego zadrgały, w sposób właściwy naturom świeżym i wrażliwym. W téjże jednak chwili, stary Saul i dwaj synowie jego podnieśli ręce w górę i jednogłośnie wymówili:
— Sabbat!
Głosy ich były uroczyste, a wzroki, które na Meira zwracali, surowe i niemal gniewne.
— Sabbat! Sabbat! — podskakując na krześle swém i szeroko rozrzucając rękoma, podchwycił i krzyczał mełamed. — Ty, Meir, w święty wieczór sabbatu, zamiast Kidusz odmawiać i ducha swego wielką radością napełniać i oddawać jego w ręce Anioła Matatrona, co pokolenia Jakóba przed Bogiem broni, ażeby on je oddał w ręce Sar-ha-Olama, co jest Aniołem nad Aniołami i Książęciem świata, ażeby Sar-ha-Olam oddał go dziesięciu Sefirotom, co takie wielki siły są, że cały świat stworzyły, ażeby przez te dziesięć Sefirotów duch twój dostał się aż do tego wielkiego tronu, na którym siedzi sam En-Sof i z nim pocałunkiem miłości złączył się, — ty Meir, zamiast to wszystko robić, chodził bronić jakichś ludzi od jakichś napaści, domu ich pilnował i życia ich strzegł! Meir! Meir! ty sabbat naruszył! tobie trzeba iść do szkoły i przed całym ludem oskarżyć się głośno, że ty wielkie grzechy i wielkie zgorszenia wyrabiasz!
Przemowa ta mełameda wywarła na zgromadzeniu całém silne wrażenie. Saul i synowie jego wyglądali groźnie; kobiety zdumione były i przerażone; w czarnych oczach Lii, która pierwsza zdradziła tajemnicę stryjecznego brata, kręciły się nawet łzy. Tylko zięć Saula, łagodny, błękitnooki Ber, spoglądał na oskarżonego ze smutném jakby współczuciem, a kilku młodych ludzi, rówieśników Meira lub młodszych od niego, patrzali w twarz jego jak w tęczę, z ciekawością i niepokojem przyjaznym.
Meir odpowiedział drżącym trochę głosem.
— W świętych księgach naszych, Reb Mosze, w Torze, ani w Misznie, niéma nic o Sefirotach, ani o En-Sofie. Ale tam za to wyraźnie stoi, że Jehowa, choć sabbat święcić rozkazał, pozwolił jednak, aby dwudziestu ludzi naruszyło go dla ratowania jednego człowieka.
Samo już odpowiadanie mełamedowi, doskonałemu pobożnemu i prawéj ręce rabbina Todrosa, było zuchwałością zdumiewającą. Cóż dopiéro, gdy w odpowiadaniu tém mieściło się niewyraźne chociażby zaprzeczenie sądom jego! To téż wypukłe oczy mełameda zaledwie nie wystąpiły ze swych
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/048
Ta strona została przepisana.