Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/052

Ta strona została przepisana.

rych, przezroczystych źrenicach młodzieńca przelatywały srebrne błyski tajonych jakby uśmiechów.
— Ty, Meir, uczniem moim byłeś i o takie rzeczy pytać się teraz możesz! czy ja wam nie mówiłem i nie powtarzałem tysiące tysięcy razy, że najlepszym uczynkiem człowieka jest zagłębianie się w świętéj nauce? Kto robi to, temu wszystko przebaczoném będzie, a kto tego nie robi, ten przeklętym zostanie i od łona Izraela i od świata czystych duchów odepchniętym, choćby ręce jego i serce czyste były jako śnieg.
Wymówiwszy to, zwrócił się do Saula i, ciemnym palcem swym wskazując Meira, rzekł:
— On nic nie umié i nic nie wié! on zapomniał już wszystkiego, czego ja jego nauczył!
Starzec pochylił nieco przed mełamedem zbrużdżone czoło i pojednawczym głosem rzekł:
— Przebacz jemu, Rebe, to jeszcze dziecko! Jak jemu rozum do głowy przyjdzie, on pozna, że usta jego były bardzo zuchwałe, kiedy on śmiał sprzeciwiać się tobie, i on będzie z pewnością taki uczony i taki pobożny, jak byli wszyscy ludzie z familii naszéj...
Wyprostował się, duma zaświeciła mu w przymglonych od starości oczach.
— Słuchajcie mię dzieci, wnuki i prawnuki moje! — wyrzekł. — Familia nasza, familia Ezofowiczów, to nie byle jaka familia. My, dziękować Bogu, — niech pochwaloném będzie święte imię Jego, — wielkie bogactwa mamy w skrzyniach i na wicinach naszych; ale większe jeszcze są te bogactwa, które my mamy w przeszłości familii naszéj. Pra-pradziad nasz był Seniorem, starszym nad wszystkimi Żydami, co w kraju tym mieszkali, i bardzo ulubionym od samego Króla; a ojciec mój, Hersz, wielki Hersz, miał przyjaźń z największymi panami, i oni go do swych karet sadzali i, dla wielkiéj mądrości jego, wozili go do króla i do sejmu, co wtedy w Warszawie siedział...
Umilkł starzec na chwilę i rozjaśnionemi dumą i tryumfem oczyma spoglądał dokoła. Zgromadzenie całe utkwiło weń oczy jak w tęczę; mełamed schmurzył się i zwolna popijał wino ze sporego kielicha, a stara, drzemiąca już prababka, obudziła się nagle i, z za mrużących się powiek błyskając złotawą źrenicą, głośnym swym, bezdźwięcznym szeptem zawołała:
— Hersz! Hersz! mój Hersz!
Po chwili, Saul znowu zaczął mówić:
— W naszéj familii jest jeden wielki skarb, taki skarb, jakiego niéma w całym Izraelu. A skarb ten, to długie pisanie, które zostawił pradziad nasz Michał Senior i w którém bardzo wielkie i mądre rzeczy napisane stoją... Żebyśmy to mądre pisanie mieli, tobyśmy bardzo szczęśliwi byli; w tém tylko bieda, że nie wiadomo gdzie to pisanie jest...
Od czasu jak Saul mówić począł o mądrém pisaniu dziada swego, pomiędzy patrzącemi na niego kilkudziesięciu parami oczu, dwie pary źrenic zaiskrzyły się