Meir odszedł od gruppy, słuchającéj mełameda, i zbliżył się ku oknu. Tam dwaj młodzi ludzie, z czołami w dłoniach, z głębokiém zamyśleniem, rozprawiali o tém, gdzie i jak napisane stoi, że człowiek, który w noc świąteczną idąc, cienia swego nie ujrzy, w tym samym roku umrze?
Meir obejrzał się dokoła. W przyległéj izbie, starsze niewiasty, zebrawszy się skupioném kółkiem, toczyły głośną rozmowę o gospodarstwie swém i wielkim rozumie swoich małych dzieci, — młode dziewczęta, przysiadłszy w kąciku, nizko przy ziemi, szeptały pomiędzy sobą, rozplatały długie swe warkocze, chichotały i nuciły zcicha.
Z twarzy Meira było widać, że nie czuł się on pociąganym do żadnéj z licznych gromadek ludzkich, dom napełniających. Znajdował się pomiędzy swoimi, pomiędzy tymi, którzy najbliżsi mu byli krwią i sercem, a jednak... Można-by rzec, iż znajdował się na pustyni, tak samotnie stanął na środku izby i takiém smutném, znudzoném okiem powiódł dokoła. Wkrótce nie było go już w izbie. Zstępował ze schodów gankowych i przez plac ciemny skierowywał się ku długiemu, nizkiemu domowstwu Reb Jankla...
∗ ∗
∗ |
Po rzęsiście oświetlonych, obszernych, czystych i ładnych izbach domu dziada jego, mieszkanie Reb Jankla, posiadacza największéj w Szybowie oberży, handlarza gorzałką i urzędnika kahału, wydać się musiało Meirowi ciasném, ciemném, brudném i smutném. W czasie, gdy tam uczta sobotnia zaledwie przed chwilą ukończoną została, tu oddawna już sprzątnięto z rodzinnego stołu wieczerzę, która krótko trwała, bo była szczupłą i odbywała się w posępném milczeniu, przerywaném tylko gderliwém swarzeniem i złośliwemi ucinkami ojca rodziny. Wiadomo było zresztą powszechnie, że Reb Jankiel skąpym był, wielkie pieniądze zbierał, a o porządki i wygody domowe mało dbał, bo sam w domu przebywał bardzo rzadko, trudniąc się dzierżawieniem gorzelni i karczem po wsiach sąsiednich, a do miasteczka zaglądając wtedy tylko, gdy wymagały tego religijne obchody albo kahalne interesa. Żona jego, Jenta, i dwie dorosłe jéj córki trudniły się gospodarstwem oberży, pełniły funkcye i zajmowały stanowisko pierwszych służebnic domu.
Przyjazne gwarne pogadanki, które napełniały ściany Ezofowiczów, tu znanemi nie były. Dostatek ukazywał się tylko wtedy, gdy Reb Jankiel przyjmował dostojnych gości jakich: świętego rabbina, którego był ulubieńcem, kahalnych swych kolegów lub bogatych kupców. Czystość i wesołość nigdy się tu nie ukazywały.
W pierwszéj izbie, do któréj wszedł Meir, przez drzwi otwierające się do przepaścistéj, ciemnéj sieni, dopalał się na stole jeden tylko ogarek żółtéj świeczki, tkwiący w otłuszczonym, mosiężnym lichtarzu. Zapach jadła, tylko co sprzątniętego ze stołu, mieszał się tu ze stęchlizną brudnych ścian i tłuszczowe-