Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/060

Ta strona została przepisana.

zali bowiem na widok jego najmniejszego niezadowolenia ani zmieszania. Owszem, rozmowa toczyła się daléj. Jeden z młodych chłopców, krewnych Meira, nawpół z powątpiewaniem i śmiechem, nawpół z obawą i przejęciem się, zaczął powtarzać kantorowi słowa mełameda o En-Sofie i Sefirotach, o dniu Mesyaszowym i ogromnéj rybie Lewiatanie. Drugi zapytał Eliezera, co myśli o tém, że dość jest zagłębiać się w naukę Miszny i Zohar, aby wszystkie występki swe miéć odpuszczone?
Eliezer słuchał w milczeniu i z pochyloną twarzą. Długo nie odpowiadał, potém podniósł zwolna głowę i rzekł:
— Czytajcie Torę! tam napisane stoi: Jeden jest Bóg, Jehowa! Nie znajduje On zadowolenia swego w ofiarach waszych, śpiewach i kadzidłach, ale żąda od was, abyście miłowali prawdę, bronili uciśnionych, nauczali ciemnych i leczyli chorych, bo te są pierwsze powinności wasze!
Dwaj młodzi ludzie szeroko roztworzyli oczy.
— No! — zawołali jednogłośnie, — czy mełamed nieprawdę mówił?
Eliezer milczał znowu. Widać było, że radby był nie odpowiadać. Ale młode niecierpliwe ręce szarpały go za rękaw odzieży, domagając się odpowiedzi.
— Nieprawdę! — odrzekł nakoniec nieśmiałemi usty.
W téj chwili Meir położył mu dłoń na ramieniu.
— Eliezer! — rzekł, — tyś mnie tak samo powiedział dwa lata temu, kiedy z wielkiego miasta, gdzie ciebie śpiewać uczyli, wróciłeś. Ty wtedy otworzyłeś oczy moje, co same już zaczynały szukać światła, i nauczyłeś mię: że my nie jesteśmy prawdziwi Izraelici; że wiara nasza nie jest już tą wiarą, którą nam dano na góze Synai; że Judaizm zmącił się i zabrudził, jak woda, kiedy w nią garść błota rzucą, i że od tego błota poczerniały głowy nasze i serca. Ty mnie to powiedziałeś, Eliezerze, i ja — przejrzałem. Od tego czasu ja kocham ciebie jak brata, który dopomógł mi wyjść z ciemnicy, ale od tego czasu także ja czuję na sercu wielką ciężkość i wielką tęsknotę...
— Eliezer uczył ciebie, Meirze, i Eliezer milczy... a ty, uczeń jego, gadać zaczynasz, — ozwał się głos Bera, w którego leniwych dźwiękach przebrzmiało szyderstwo.
— Żebym ja umiał gadać! — zawołał młody człowiek z roziskrzoném okiem, — i żebym i ja wiedział, co i jak robić!
I po chwili dodał ciszéj:
— Ale ja ani gadać, ani robić nie umiem... ja mam tylko w sercu wielką nienawiść dla tych, co oszukują, i wielką miłość dla oszukiwanych...
— I wielką zuchwałość! — wtrącił niedbale, wyciągnięty wciąż na łóżku, Ber.
— Zuchwałości ja dotąd nie miałem, ale... ale, żebym tylko wiedział, co zrobić, tobym ją miał!
Przez kilka chwil panowało milczenie. Przerwał je Meir: