Kiedy tak działo się w mieszkaniu Reb Jankla, mała, zwinna postać ludzka mknęła w ciemnościach przez obszerny podwórzec szkolny, ku stojącéj przy nim nizkiéj chatce rabbina Izaaka Todrosa i zniknęła za jéj nizkiemi drzwiami, które zamknęły się za nią z głośném skrzypnięciem.
Skrzypnięciu temu odpowiedział z wnętrza chatki głos męzki, o czystém, lecz nizkiém, basowém brzmieniu:
— Czy to ty, Mosze?
— Ja Nassi! sługa twój wierny! nędzny podnóżek stóp twoich! Niech sen twój nawiedzają aniołowie pokoju! niech każde tchnienie ust twoich będzie przyjemne tobie, jako oliwa zaprawiona mirrą! A kiedy ty spać będziesz, niech dusza twoja kąpie się z wielką rozkoszą w strumieniu duchów!
Basowy głos, wychodzący z wnętrza ciemnéj izby, znajdującéj się za malutką, również ciemną sionką, zapytał:
— A gdzie tak długo był, Mosze?
Człowiek, znajdujący się w sionce, odpowiedział:
— Ja wieczerzę sobotnią jadł w domowstwie Ezofowiczów. U Ezofowiczów święcą sabbaty ze wspaniałością wielką, i ja do nich na sobotnie wieczerze często chodzę, ażeby duszę swoję w wielkiéj wesołości utrzymywać!
— Ty dobrze robisz, Mosze, że w sabbat duszę swoję w radości utrzymujesz. A co tam u nich słychać?
— Źle słychać, Nassi! Między różami i liliami lęgnie się tam bardzo brzydki robak!
— Jaki to robak?
— Robak taki, co świętą wiarę naszę gryzie i z Izraela zrobić może lud goimów i chazarników!
— A w czyjém sercu lęgnie się ten brzydki robak?
— On lęgnie się w sercu Meira Ezofowicza, wnuka bogatego Saula.
— Mosze! czy ty zobaczył robaka tego własnemi oczyma i posłyszał go własnemi uszyma! Mów Mosze! Na mojéj głowie leży wielki wielki ciężar wszystkich dusz, co są w téj gminie, i ona o wszystkiém wiedziéć powinna!
W sionce panowało przez chwilę milczenie. Człowiek, który tam wśród głębokich ciemności siedział w skruszonéj postawie u zamkniętych drzwi świętego rabbina, zbierał snadź myśli swe i wspomnienia. Po chwili, chrapliwym swym i śpiewnie zanoszącym się głosem, mówić zaczął:
— Ja na własne oczy widziałem i na własne uszy słyszałem. Meir Ezofowicz nie odprawiał dziś sobotniego Kiduszu z całą familią swoją i przyszedł do domu wtedy, kiedy sabbat dawno już był się zaczął. Ja jego zapytałem się, co on robił, a on mnie powiedział, że bronił od wielkich napaści chatę Abla Karaima i wnuczki jego Gołdy...
Umilkł; basowy głos, we wnętrzu zamkniętéj izby, wymówił:
— On bronił odszczepieńców i naruszył sabbat!
— On w święty dzień sabbatu duszy swojéj w radości nie utrzymuje.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/064
Ta strona została przepisana.