— Bo nie chcę przychodzić wtedy, kiedy są tu ze swemi kozami inne dziewczęta.
— Czy i one prześladują cię także?
— Śmieją się ze mnie, gdy mię zobaczą, przezywają mię różnemi brzydkiemi nazwiskami i odpędzają mię od siebie, żebym blizko nich nie była.
Meir podniósł na dziewczynę wzrok, w którym malowała się litość.
— Czy ty, Gołda, boisz się tych dziewcząt?
Gołda poważnie, na znak przeczenia, wstrząsnęła głową.
— Ja ze strachem razem wyrosłam, — odpowiedziała, — on mój brat i z nim oswoiłam się. Ale kiedy do domu powracam, stary zejde pyta się: — czy ty tam kogo nie spotkałaś? czy tobie kto co złego nie zrobił? — Ja przed nim kłamać nie mogę, a jak powiem prawdę, stary zejde smuci się bardzo i płacze...
— Czy zejde sam cię wychował?
Twierdząco skinęła głową.
— Ojciec mój umarł i matka moja umarła, kiedy ja jeszcze od ziemi nie odrosłam tyle nawet, co ten maleńki krzaczek. Zejde innych dzieci nie miał, wziął mnie do siebie i hodował, i kołysał mnie, kiedy ja chora byłam, i nosił po chacie w rękach swoich, i bardzo całował! a jak ja wyrastałam, prząść mię nauczył i czytać w Biblii, i wszystkie piękne historye znać, co je Karaimi przynieśli sobie z dalekiego świata... Zejde dobry jest, zejde kochany i taki stary, taki stary... i taki biedny... Włosy jego są jak śnieg od starości, a oczy od płaczu jak korale... Ja często u nóg jego leżę, i kiedy on koszyki plecie, głowę moję trzymam u niego na kolanach, a on swoją starą ręką, co bardzo trzęsie się, po włosach mię gładzi, wzdycha i mówi: — Jossejme! jossejme! (sierota).
Mówiąc to, siedziała w pochylonéj nieco postawie, z łokciem opartym o kolana, a policzkiem ukrytym w dłoni, kołysała się zlekka i nieruchomym wzrokiem patrzała w dal.
Meir patrzał teraz w twarz jéj, jak w tęczę, a gdy wymówiła ostatni wyraz, miękkim, litością nabrzmiałym głosem powtórzył za nią:
— Jossejme!
W téjże chwili, o kilkadziesiąt kroków za nimi, w gęstwinie gaju ozwało się po kilka razy beczenie kozy. Meir obejrzał się.
— Czy twoja koza nie zabłądzi w lesie? — zapytał.
— Nie, — odpowiedziała spokojnie dziewczyna, ona daleko ode mnie nie pójdzie, a jak ją zawołam, wróci do mnie. To moja siostra.
— Strach twój brat, a koza twoja siostra! — z uśmiechem rzekł młody człowiek.
Dziewczyna zwróciła zwolna głowę w stronę gaju i wydała parę krótkich, urwanych okrzyków. Natychmiast w gęstwinie zaszumiał bieg szybki i pomiędzy zielonemi splotami brzozowych gałęzi stanęło mleczno białe, o długiéj sierści stworzenie. Stanęło i patrzało na siedzącą obok siebie parę ludzi czarnemi oczyma.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/072
Ta strona została przepisana.