Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/073

Ta strona została przepisana.

— Chodź tu! — zawołała Gołda.
Koza zbliżyła się i stanęła tuż przed nią. Prawie aż ciemno pomarańczowa ręka Gołdy przesunęła się po wyciągniętéj jéj szyi, pogładził ją téż Meir, uśmiechając się. Koza wydała krótki wykrzyk, poskoczyła i w mgnieniu oka zawiesiła się na gałęzi rozrosłéj leszczyny.
— Jaka ona posłuszna! — rzekł Meir.
— Ona mię bardzo kocha, — poważnie odpowiedziała Gołda, — jak zejde mnie, tak ja ją wyhodowałam. Ona była maleńkiém koźlęciem, kiedy zejde przyniósł ją raz do domu i mnie darował, a ja ją potém na rękach moich nosiłam i z rąk moich karmiłam; a kiedy ona była chora, śpiewałam nad nią, tak, jak zejde śpiewał kiedyś nade mną.
Mówiąc to, uśmiechała się, miała pozór dziecka, i nie wyglądała na więcéj, jak na lat czternaście.
— A chciałabyś ty miéć znowu małe koźlątko? — zapytał Meir.
— Czemu nie? — odpowiedziała, — chciała-bym bardzo. Jak zejde kiedy dużo koszyków sprzeda, a ja dużo wełny naprzędę... kupim sobie znów na targu takie białe koźlątko...
— A dla kogóż ty wełnę przędziesz?
— Są takie dobre kobiety, co mi ją dają. Hana, żona Witebskiego, ciotka twoja, Meir, Sara, żona Bera, dają mi prząść wełnę, a potém płacą mi miedzianemi, czasem i srebrnemi pieniędzmi...
— To ty, Gołdo, przychodzisz czasem do naszego domu brać wełnę do przędzenia od Sary, żony Bera?
— Przychodzę!
— A czemu ja ciebie nigdy nie widziałem?
— Bo oni mnie pod wielkim sekretem wołają i robotę dają. Ber i żona jego Sara są bardzo litościwi ludzie, ale nie chcą, żeby się kto dowiedział, że oni zejde i mnie znają i nam pomagają. Ja do nich wtedy przychodzę, kiedy nikogo niéma w domu, chyba jedna Lijka, twoja siostra stryjeczna, Meir, i zawsze tak idę, żeby mię czarny człowiek nie zobaczył...
— Jaki czarny człowiek? kto to ten czarny człowiek? — z zadziwieniem zapytał Meir?
— Rabbi Izaak Todros! — bardzo cichym, tajemniczym szeptem, odpowiedziała Gołda.
Na dźwięk wymówionego przez Gołdę imienia, twarz Meira, rozpromieniona wprzódy, litościwa nawpół a nawpół zapłoniona wzruszeniem, nerwowo drgnęła. Umilkł nagle i wpatrzył się w daleki punkt przestrzeni oczyma, w których zagrały posępne światła. Zamyślił się tak, że aż głęboka zmarszczka powstała mu na białém czole. Zdawało się, iż nagle zapomniał o tém, że nie był sam jeden.
— Meir! — ozwał się tuż przy ramieniu jego szept łagodny, — o czém ty