stanął przed samym progiem bawialnéj swéj izby; na ganku zaś Rebe Jankiel i Morejne Kalman ujęli rabbina pod obie ręce, podnieśli prawie nad ziemię suchą jego postać i — przeniósłszy ją przez korytarz i próg, naprzeciw Saula postawili. Poczém ukłonili się nizko, opuścili dom i na ganku usiedli, oczekując chwili, w któréj wracającemu orszakowi towarzyszyć mieli.
Saul tymczasem pochylił przed gościem swym siwą, poważną głowę. Naśladowały go wszystkie osoby, otaczające dokoła ściany izby.
— Pozdrawiający mędrca, pozdrawia wspaniałość Przedwiecznego! — wymówił.
— Pozdrawiający mędrca, pozdrawia... — powtarzać zaczął za Saulem chór głosów męzkich i żeńskich. Ale w téjże chwili Izaak Todros podniósł nieco w górę wskazujący palec, strzelił dokoła pałającą źrenicą i syknął:
— Szaaa!
W izbie zrobiła się cisza grobowa.
Palec gościa zatoczył szerokie koło, wskazując tém cały szereg postaci stojących pod ścianami.
— Weg! (precz) — zawołał podniesionym głosem.
W izbie zaszeleściły suknie i szybkie stąpania; zamigotały zmartwione i przelęknione twarze; tłocząc się, wcisnęli się wszyscy obecni we dtzwi, prowadzące do wnętrza mieszkania, i zniknęli.
W pustéj zupełnie izbie pozostali dwaj tylko ludzie: srebrnowłosy, barczysty patryarcha, i suchy, ognistooki mędrzec.
Kiedy mędrzec krótkim rozkazem i nakazującym giestem odpędzał od obliczności swéj rodzinę jego, synów siwiejących, córki poważne i urodziwe dziewice, siwe brwi Saula drgnęły i zjeżyły się znowu na chwilę. Zawrzała snadź w nim duma rodowa i ojcowska.
— Rabbi! — rzekł przyciszonym nieco głosem, i z mniéj nizkim niż wprzódy ukłonem, — racz zająć pod dachem moim miejsce, które ci się najwygodniejszém wydaje!
Nie udzielił gościowi książęcego tytułu. Nie nazwał go: Nassi!
Rabbi Izaak chmurnie nań spojrzał, przesunął się przez izbę i usiadł na kanapie z wysoką, żółtą poręczą.
Nie był w téj chwili przygarbionym. Owszem, usiadł prosto i sztywnie, ze wzrokiem wlepionym nieruchomo w twarz starca, który zajął miejsce naprzeciw.
— Ja ich wypędził! — rzekł, wskazując na drzwi, przez które wypłynęła z izby gromadka rodzinna. — Na co ty ich tu zebrał? Ja chcę z tobą tylko pogadać!
Saul milczał.
— Ja tobie nowinę przynoszę, — wyrzucił znowu rabbin prędko i chmurnie, — wnuk twój, Meir, nieczystą ma duszę. On Kofrim! (niedowiarek).
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/091
Ta strona została przepisana.