Saul milczał jeszcze, tylko zmarszczone jego powieki drgały nerwowo nad spłowiałą od lat źrenicą.
— On Kofrim! — głośniéj powtórzył rabbin, — on brzydkie słowa na religią naszę wymawia, mędrców nie szanuje, sabbaty narusza i z odszczepieńcami przyjaźń trzyma.
— Rabbi! — zaczął Saul.
— Ty słuchaj, kiedy ja mówię! — wpadł mu w mowę rabbin.
Zacisnęły się wargi starca tak, że zniknęły całkiem wśród mlecznego zarostu.
— Ja przyszedł tobie powiedziéć, — zaczął znowu Todros, — że ty wnuka swego źle trzymasz, że to jest twoja wina, skoro on taki. Czemu ty jego nie pozwalałeś mełamedowi ćwiczyć i bić, kiedy on do hederu chodził, Gemary uczyć się nie chciał, a z gadania mełameda śmiał się czasem i innych do śmiechu kusił. Czemu ty jego posyłałeś do Edomity, co tam pomiędzy ogrodami mieszka, żeby on jego uczył czytania i pisania w języku Gojów, i innych jeszcze edomickich obrzydliwości? Czemu ty jego nie skarcił swoją ojcowską ręką wtedy, kiedy on sabbat naruszył i przy twoim stole mełamedowi sprzeciwiał się? Czemu ty duszę jego grzeszną swoją miłością psujesz, do świętych nauk go nie skłaniasz i na wszystkie jego obrzydliwości patrzysz tak, jakbyś ślepym był?
Zmęczył się Rabbi długiém mówieniem i sapiąc odpoczywał.
Wtedy stary Saul przyciszonym nieco głosem mówić zaczął.
— Rabbi! niech serce twoje rozgniewaném na mnie nie będzie. Ja inaczéj robić nie mogłem, jak robiłem. Dziecko to jest synem syna mego, najmłodszego z pomiędzy wszystkich dzieci moich, i który bardzo prędko z oczu moich zniknął. Po śmierci ojca jego i matki, ja to dziecko do domu swego wziąłem i chciałem, żeby ono nigdy nie przypomniało sobie, że jest sierotą. Ja wdowcem już wtedy byłem i sam jego na ręku swoich hodowałem. I hodowała go także stara prababka jego, któraby duszę swoję przed Panem położyła, żeby tylko dla duszy jego szczęście kupić. On w koronie jéj głowy pierwszym jest brylantem, a teraz usta jéj nie otwierają się już z wielkiéj starości dla nikogo, tylko dla niego. Oto, Rabbi, wszystkie przyczyny są, dla których ja jemu pozwalał więcéj, niż innym dzieciom moim, i słabszą ręką jego trzymał; dla których bolała mnie bardzo dusza, kiedy mełamed w hederze łajał jego i bił, tak jak inne dzieci. Ja wtedy zgrzeszyłem, do hederu jak szalony wpadłem, mełamedowi brzydkich słów nagadałem i chłopca ze sobą zabrałem. Ja zgrzeszyłem, Rabbi, bo mełamed jest mądry i święty człowiek; ale niechaj grzech ten zniknie z oczu twoich, Rabbi, kiedy ty pomyślisz sobie o tém, że ja na te sińce, co na ciele swojém nosił syn syna mego, patrzéć nie mogłem i milczéć! Kiedy sińce te nosiły na sobie dzieci syna mego Rafała, i syna mego Abrama, i syna mego Efroima, ja milczałem; bo ojcowie ich żyli, dziękować Bogu, i sami za dziećmi swemi patrzali; ale jak ja zobaczyłem je na plecach i na ramionach sieroty, — — Rabbi! — ja zapłakałem, krzyknąłem wielkim głosem i zgrzeszyłem!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/092
Ta strona została przepisana.