Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/101

Ta strona została przepisana.

rzą i rzucił się ku Meirowi. Pochwycił naprzód rękę jego i do ust ją poniósł, a potém wyrzuty czynić mu zaczął.
— Morejne! — zawołał, — na co ty jemu chałę dałeś? ty odwrócić od niego powinieneś twarz swoję! To takie głupie, paskudne dziecko! uczyć się nie chce i wstyd mnie robi! Mełamed — niech sto lat żyje! — męczy się bardzo, żeby jemu głowę oświecić, ale to taka głowa, co nic nie rozumié! Mełamed jego bije i ja jego biję, żeby nauka do głowy jemu lazła — a co to jemu pomaga? Nic nie pomaga! On alejdyk gejer (próżniak) jest, osieł, paskudztwo!
Meir patrzał na chłopca, pożerającego wciąż bułkę.
— Szmulu! — rzekł, — on nie jest próżniak, ani osieł, ale — chory!
Szmul wzgardliwie machnął ręką.
— Jaki on chory! — krzyknął, — on chorować zaczął wtedy, jak jego do nauki popędzili! Wprzódy był zdrów, wesoły i rozumny! Ach! jakie to było piękne i rozumne dziecko! Czy ja mógł spodziewać się takiego nieszczęścia. Co z nim teraz zrobiło się!
Meir wciąż gładził dłonią roztargane włosy bladego dziecka z idyotycznym wzrokiem.
Wysoki, cienki Szmul pochylił się znowu i pocałował go w ręke.
— Morejne! — rzekł, — ty bardzo dobry jesteś, kiedy litujesz się nad tém głupiém dzieckiem!
— Na co ty mię, Szmulu, Morejnem nazywasz? — zaczął Meir.
Przerwał mu Szmul pośpiesznie:
— Ojcowie ojców twych byli Morejnami; zejde twój i stryjowie twoi Morejnami są, i ty, Meir, prędko Morejnem będziesz!
Meir ze szczególnym uśmiechem głową wstrząsnął.
— Ja, Szmulu, nigdy Morejnem nie będę! — rzekł, — mnie tego honoru nie zrobią i ja... jego nie chcę!
Zastanowił się Szmul i pomyślał.
— Ja słyszał! ty Meir, z wielkim rabinem naszym i kahalnymi zgody nie trzymasz!
Meir spojrzał dokoła, jakby całą tę nędzę, któréj obrazy go o taczały, wzrokiem objąć pragnął.
— Jacy wy biedni! — wymówił, nie dając Szmulowi bezpośredniéj odpowiedzi.
Słowa te dotknęły snadź bardzo drażliwéj struny serca i życia Szmula, bo aż zatrzęsły się mu ręce i zaiskrzyły oczy.
— Aj! jacy my biedni! — zajęczał, — ale najbiedniejszy z tych, co na téj uliczce mieszkają, jest chajet (krawiec), Szmul! Starą ślepą matkę, i żonę, i ośmioro dzieci utrzymywać trzeba. — A z czego ja ich utrzymywać będę? u mnie majątku żadnego niéma, prócz dwóch tych rąk, które dzień i noc szyją, jeżeli tylko jest co szyć...
Mówiąc to, wyciągał i pokazywał Meirowi dwie ręce swoje, istne ręce