— Niech ktokolwiek zaraz pójdzie do niego i powié, że ja chcę, aby on przyszedł tu, i ze mną o ważnych rzeczach pogadał.
— Ja pójdę sam, — rzekł Rafał; — ja wiem, o jakich rzeczach chcesz, ojcze, z Witebskim gadać. Te rzeczy dobre dą i trzeba je conajprędzéj do skutku doprowadzić. Z Meirem źle będzie, jeżeli on prędko nie ożeni się i interesów prowadzić nie zacznie.
Saula oczy z niepokojem utonęły w twarzy syna.
— Rafał! czy ty myślisz, że jak ożeni się, to będzie zaraz inny?
Rafał twierdząco skinął głową.
— Ojcze! — rzekł, — przypomnij sobie Bera. On był na takiéj drodze, na jakiéj teraz jest Meir, ale jak ożenił się z naszą Sorą, a ty, ojcze, do interesów swoich jego przyjąłeś, i jak dzieci jego zaczęły rodzić się jedno po drugiém, jemu wszystkie głupstwa z głowy powylatywały.
— Idź! zawołaj do mnie Witebskiego; — zakończył rozmowę Saul.
Rafał wyszedł po chwili i zmierzał ku domowstwu, które, przy zbiegu dwóch najpokaźniejszych ulic stojąc, okna miało duże i wysoki ganek. Na ganku siedziała kobieta otyła nieco, w jedwabnéj sukni i mantyli spiętéj złotą broszą, ze złotemi długiemi kolcami w uszach i starannie uczesaną peruką na głowie. Lat mogła miéć około czterdziestu, wyglądała świéżo i rumiano, na ustach miała uśmiech zadowolenia i dumy, a w ręku trzymała robótkę jakąś z cienkiéj bawełny. Kiedy Rafał wchodził na schody wysokiego ganku, kobieta powstała i z najwytworniejszym dygiem, jaki kiedykolwiek dokonanym mógł być w Szybowie, na powitanie ku przybywającemu wyciągnęła rękę. Żadna kobieta w Szybowie, oprócz pani Hany Witebskiéj, nie witała się w ten sposób z żadnym mężczyzną. Owe angielskie shake-hand, rozpowszechnione po całym ucywilizowanym świecie, nie bardzo snadź przypadało do smaku poważnemu Rafałowi, bo trochę niechętnie dotknął się końcami palców pulchnéj dłoni pani Hany i, po krótkiém wzajemném pozdrowieniu, zapytał ją o jéj męża.
— On w domu! — rzekła kobieta, uśmiechając się wciąż z chroniczném jakby zadowoleniem i również chroniczną dumą. — A jakże! on wczoraj z wielkiéj drogi wrócił i teraz w domu swoim odpoczywa.
— Ja przyszedłem, aby z nim pogadać, — rzekł Rafał.
— Proszę! proszę! — zawołała kobieta, z pośpieszną uprzejmością otwierając drzwi, prowadzące do sieni domu. — Mój mąż będzie bardzo kontent z takiego gościa! proszę! proszę!
Rafał na światowe grzeczności pani Hany odpowiedział w sposób bardzo umiarkowany, szybkiém skinieniem głowy i wszedł w głąb’ domu. Pani Hana usiadła znowu na ławce gankowéj, wzgardliwie nieco przymrużyła oczy i szepnęła do siebie:
— Nu! jacy to ludzie w tym Szybowie! oni z kobietami gadać nie chcą i tacy dzicy są, jak niedźwiedzie!
Westchnęła, pokiwała głową i dodała:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Meir Ezofowicz.djvu/112
Ta strona została przepisana.